Mama chłopca z niepełnosprawnością jest rozgoryczona i zrozpaczona obojętnością szkoły wobec jej trudnej sytuacji. Syn po złamaniu nogi podczas przerwy nie chodził przez pół roku do szkoły. Tyle trwało leczenie złamanej w kilku miejscach kończyny.
– Bezsilność i bezradność rodzica samotnie wychowującego niepełnosprawne dziecko wobec takiej postawy szkoły zabiera mu siły i wtedy człowiek zadaje sobie pytanie: czy istnieje sprawiedliwość? W kolizji drogowej szybciej można udowodnić winę jednego z kierowców, niż wykazać, że zaprowadziłaś rano dziecko do szkoły z nogą bez łamania, a odbierasz ze złamaniem z przemieszczeniem i po tygodniowym pobycie w szpitalu oraz po ciężkiej operacji dziecko jest unieruchomione przez sześć miesięcy. Pół roku dziecko nie chodzi do szkoły, a dyrektorka mówi, że nic się nie stało i nie poczuwa się do winy – opowiada mama.
Reklama
Na podstawie dostarczonych dokumentów, wiadomo, że dyrektorka Laura Słocka odmówiła wypłaty na rzecz ucznia zadośćuczynienia i kosztów opieki. Uważała, że chłopiec niefortunnie zszedł z huśtawki, nieprawidłowo stawiając nogę. Nadzór nad uczniem zaś był prawidłowy, a nieszczęśliwego wypadku nie dało się uniknąć.
– Pozostawiono mnie samą ze wszystkim – mówi mama i chociaż słychać, że jest twarda, głos się jej łamie. – Dyrektorka szkoły specjalnej próbowała mi wmówić, że nic się nie stało, nawet wtedy jak wiedziała, że nauczyciel nie dopełnił swoich podstawowych obowiązków opieki nad niepełnosprawnym podopiecznym. W szkole o sprawie wypadku wiedzą tylko nieliczni, a taki wypadek moim zdaniem powinien być traktowany, jako sprawa społeczna: ku przestrodze i jako informacja, jak powinna wyglądać prawidłowa opieka nad dzieckiem z niepełnosprawnościami – mówi mama.
Co się stało?
We wrześniu 2024 roku wychowanek Powiatowego Zespołu Szkół i Placówek Specjalnych podczas przerwy między lekcjami na szkolnym boisku wszedł do huśtawki typu „bocianie gniazdo”, by się pohuśtać. Kacper to osoba autystyczna, całkowicie ubezwłasnowolniona, niezdolna do samodzielnej egzystencji oraz ze znacznym stopniem upośledzenia umysłowego.
– Kacper rozhuśtał się bardzo wysoko i w pewnej chwili z tyłu podbiegł do niego inny chłopiec – wyjaśnia mama, która obejrzała nagranie z monitoringu. – Kacper, chcąc zahamować, wyciągnął nogę i z całej siły uderzył nią o podłoże. Na monitoringu widać, że coś jest nie tak, bo Kacper natychmiast podnosi nogę do góry. W tym momencie mogło dojść do uszkodzenia nogi i już wtedy nauczyciel powinien zareagować na to co się stało, ale nie mógł, bo stał za daleko huśtawki, a do tego tyłem i był zajęty bardziej rozmową z innym nauczycielem, niż opieką nad niepełnosprawnym uczniem. Kiedy w końcu podszedł do syna, nie mając wiedzy, co się stało, postawił Kacpra na obie nogi, co mogło pogłębić złamanie. U syna zdiagnozowano złamanie kostki i kości podudzia z przemieszczeniem. Kacper jako dziecko autystyczne ma zawyżony próg bólu, ale gdyby nauczyciel stał przy nim blisko, mogłoby nie dojść do wypadku, a tym samym do takich obrażeń. Nauczyciel, moim zdaniem, całkowicie zaniedbał swoje obowiązki – dodaje mama.
W dniu wypadku mamę wezwano do szkoły i poinformowano, że Kacper źle zszedł z huśtawki i uszkodził sobie nogę.
Reklama
– Nie wezwano na miejsce karetki – opowiada mama. – Wydano mi syna ze złamaną nogą z przemieszczeniem. Byłam w szoku. Zawiozłam Kacpra na SOR własnym samochodem. Syn ma 185 cm i waży prawie 100 kg, ledwie sobie radziłam, bo Kacper był przerażony i pełen niepokoju. Na SOR-ze zrobiono mu zdjęcie i od razu zabrano na oddział ortopedii. Kacper miał próbę nastawiania nogi bez znieczulenia, nie wiem jak on to wszystko zniósł. Na drugi dzień przygotowano go do kilkugodzinnej operacji w pełnej narkozie. Założono mu śruby. Leżał w szpitalu prawie tydzień. Po dwóch miesiącach wyciągnięto mu jedną śrubę, ale noga się nie goiła i Kacper w ortezie chodził sześć miesięcy. Noga zagoiła się dopiero w marcu tego roku i Kacpra czeka długa rehabilitacja – mówi mama
Długa lista zarzutów wobec szkoły specjalnej
Mama twierdzi, że przez cały czas pobytu Kacpra w domu szkoła nie zaproponowała mu nauczania domowego czy zajęć online.
– Od dnia wypadku prosiłam dyrektorkę o udostępnienie numeru polisy szkoły oraz nagrania z monitoringu – skarży się mama. – Faszerowała mnie tylko obietnicami bez pokrycia i śmiem twierdzić, że celowo z tym zwlekała. Dopiero po miesiącu od wypadku otrzymałam protokół powypadkowy i wicedyrektor puścił mi nagranie z monitoringu. Wtedy mogłam w końcu napisać zastrzeżenia do protokołu. Cztery miesiące po wypadku, w styczniu 2025 roku, otrzymałam pismo od dyrektorki, że Kacprowi nie należy się odszkodowanie ze strony szkoły. Dopiero po tym jak sprawa trafiła do prokuratury, pani dyrektor przekazała mi numer polisy szkoły, ale w mojej ocenie przekazała błędne informacje firmie ubezpieczeniowej. Dyrektorka napisała, że ze strony szkoły nie ma żadnych uchybień. Wypadek, którego skutkiem było złamanie z przemieszczeniem, założone śruby i sześciomiesięczne leczenie opisała w protokole jako: lekki. Tyle miesięcy mnie oszukiwano. Pozostawiono samą ze wszystkim. Moje dziecko przecież chodzi do szkoły specjalnej, nauczyciele mają w niej chronić dzieci z niepełnosprawnościami, często nieświadome swoich ograniczeń i przez to bezbronne. Czy nadal takie wypadki będą ukrywane i zamiatane pod dywan? – pyta zdruzgotana mama.
Protokół powypadkowy
W protokole powypadkowym dwuosobowy zespół badający przedstawił ustalenia dotyczące okoliczności przyczyn wypadku. Zespół ten uznał wypadek za: lekki. Uraz opisał zgodnie z dokumentacją medyczną jako: złamanie kostki bocznej i tylnej krawędzi kości piszczelowej lewej.
W protokole tym czytamy, że uczniowi udzielono pierwszej pomocy w gabinecie lekarskim przez pielęgniarkę, a wcześniej przed szkołą na placu zabaw pielęgniarka nałożyła na bolące miejsce opaskę elastyczną.
Ustalono, że Kacper przebywał razem z innymi uczniami oraz opiekunami na placu zabaw w czasie przerwy międzylekcyjnej i huśtał się na huśtawce typu bocianie gniazdo. Za moment, w którym doszło do wypadku uznano czas, kiedy wychowawca sprawujący nadzór nad uczniami poinformował o końcu przerwy i zasygnalizował powrót do szkoły na lekcje. Komisja uznała, że do wypadku doszło
(...) z powodu niefortunnego odruchu ucznia podczas wstawania z huśtawki, który chwilę po tym zasygnalizował ból lewej nogi. (...)
Zespół w protokole przyznał, że opiekunowie pełniący dyżur na placu zabaw nie widzieli samego zdarzenia. Obaj byli odwróceni w stronę pozostałych uczniów. Kiedy uczeń skarżył się na ból nogi, natychmiast zareagowano. Na plac zabaw przyszła osoba, która zaopiekowała się poszkodowanym uczniem, a wychowawca zgłosił zdarzenie dyrektorce i pielęgniarce. Pielęgniarka udała się do ucznia na plac zabaw i założyła mu opaskę elastyczną. O zdarzeniu został powiadomiona mama, która odebrała syna i niezwłocznie udała się na SOR w Bolesławcu.
W protokole napisano też, że osoba sprawująca opiekę nad uczniami była obecna cały czas w miejscu wypadku, że środki zapobiegawcze nie są konieczne oraz postąpiono zgodnie z procedurami.