Ryszard Ruliński – hazardzista biznesowy z Bolesławca

Ryszard Ruliński
fot. Rocznik Bolesławiecki W 1985 roku Ryszard Ruliński postawił wszystko na własny biznes i rozbił bank. W 2003 roku też postawił wszystko na rozwój firmy i wszystko stracił. Historia biznesu, jaką opowiada Ryszard Ruliński, twórca bolesławieckiej firmy Rulimpex, jest nieprzewidywalna jak poker.
istotne.pl 86 historia, bolesławiec

Reklama

Czy bohatera tej opowieści zgubiła pycha i pieniądze, czy dziki kapitalizm, który przeorał Polskę po 1989 roku? Czy źle skalkulował swoje możliwości, czy został wystawiony przez niemieckiego partnera? Historia bolesławieckiego założyciela wytwórni paluszków kończy się fiaskiem, ale zanim do niego dojdzie, jest jak amerykański sen.

Ryszard Ruliński to bolesławianin z urodzenia. Tutaj skończył podstawówkę, tu założył i prowadził wielkie przedsiębiorstwo, stąd wyjeżdżał w świat robić jeszcze większe interesy i tutaj też mieszka dzisiaj.

Król strzelców

Ruliński, jak sam mówił, pochodził z biednej rodziny. Ojciec z Radomska wyjechał za chlebem do Francji w 1937 roku, a po wojnie wrócił na ówczesne „ziemie odzyskane” i wybrał Bolesławiec na miejsce swojego pobytu. Rodzina Rulińskich miała trzech synów. Ryszard po podstawówce wyjechał do Technikum Spożywczego w Legnicy. Tam uczył się i grał z pasją w kosza. Z sukcesami. Był królem strzelców szkół średnich, jego rekord to 89 punktów w meczu ligowym. Kupił go Metal Kluczbork, ale mimo sukcesów nie został zawodowym graczem. Wrócił do Bolesławca.

W wojsku wysłano go na kurs kucharsko-kelnerski. Tak wstydził się tego usługowego zajęcia, że dyplom podarł. W wojsku nauczył się układania jadłospisów i aprowizacji żołnierzy. Z dyplomem mistrza piekarskiego i z duplikatem podartego dyplomu z ukończenia kursu kucharsko-kelnerskiego mógł w 1983 roku założyć własny biznes: wytwórnię paluszków.

Pierwszy milion zarobiony pod budką z piwem

Był środek stanu wojennego. Własna firma to było wyzwanie. Ruliński pieniądze na firmę pożyczył od znajomych, zaciągnął kredyt w banku. Zabrakło mu fachowców do uruchomienia maszyn. Pomógł piekarz z Lubina Andrzej Górzyński, wysyłając do zakładu Rulińskiego dwóch doświadczonych pracowników. Na zakup surowców i pierwszych wypłat dla pracowników przedsiębiorca musiał sprzedać własny samochód.

Pierwszy milion Ruliński zarobił sprzedając paluszki pod budkami z piwem w całym Dolnym Śląsku. Tak pozyskiwał pieniądze na surowce, na opakowania i płace dla pracowników. Pierwsze kontakty handlowe i kontrahentów załatwił dopiero później, na spożywczych Targach Poznańskich. Zależało mu na uruchomieniu sprzedaży hurtowej.

Croissant, francuski rogalik z Bolesławca

Wielką wygraną była produkcja francuskich rogalików. Ruliński o pierwszej w Polsce piekarni francuskiego pieczywa przeczytał w „Kurierze Polskim”. Piekarnie założył w Warszawie obywatel Szwajcarii. Tego samego dnia, kiedy bolesławiecki przedsiębiorca przeczytał artykuł, wsiadł w pociąg do Warszawy uzbrojony w koniak i polską wódkę.

Rozpytał załogę, a koniak i wódka rozwiązywały języki. Zdobył kontakt i napisał do Szwajcara proponując mu założenie spółki. Szwajcar odpisał, ale Ruliński nie przyjął żadnej z jego trzech ofert. Dowiedział się, że Bank Handlowy w Warszawie udziela kredytów na zakup francuskich maszyn.

Otrzymanie takiego kredytu graniczyło z cudem. A jednak to właśnie bolesławian jako pierwszy Polak otrzymał pieniądze z banku. Podobno urzędniczka bankowa prowadząca jego sprawę rozpłakała się wtedy ze szczęścia.

Po wizycie w Paryżu Ruliński kupił maszyny i ruszył z produkcją. Bolesławieckie croissanty rozchodziły się lepiej niż ciepłe bułeczki. Polacy kupowali je hurtowo i sprzedawali nawet w… Berlinie. A po bagietki i rogaliki klienci zjeżdżali z całego Dolnego Śląska.

Och! Woda sprzed 200 milionów lat w plastikowej butelce

– Możemy spać spokojnie i nie martwić się o dobrą wodę dla nas i dla najbliższych pokoleń – powiedział prezydent miasta Józef Król na spotkaniu w Rulimpexie 14 czerwca 1995 r. – To dziś prawdziwy skarb na wagę złota!

Ryszard Ruliński na potrzeby nowej produkcji miał własne ujęcie wód mineralnych z utworów triasu (wiek 200-220 milionów lat!) o doskonałych parametrach i wyjątkowej wartości zdrowotnej. Źródło wody leżące na głębokości 82 m otrzymało atest Państwowego Zakładu Higieny Instytutu Naukowo Badawczego w Poznaniu. W uroczystym otwarciu produkcji wody mineralnej uczestniczyli miejscy urzędnicy, w tym ówczesny prezydent Józef Król.

Butelki do wody Ruliński najpierw sprowadzał, ale potem rozpoczął ich produkcję na maszynach sprowadzonych z Genewy. Potem ruszyła produkcja soków z drobinami owoców. Soki z pomarańczy i grejpfrutów zdobyły wiele nagród m.in. złote medale Polagra w 1996 roku i 1999 roku oraz Medal europejski przyznawany przez Komitet Integracji europejskiej w 2000 roku.

Marka „Och!” jaką posiadały produkty Rulińskiego weszła na rynki europejski i amerykański, gdzie zdobywała nagrody za jakość soków i napojów.

Ryszard Ruliński gościł w Stanach na konferencji biznesmenów w Yale, poznał Zbigniewa Brzezińskiego doradcę ds. bezpieczeństwa prezydenta Jimmi’ego Cartera, jeździł na misje gospodarcze z wieloma ministrami, prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, z premierem Jerzym Buzkiem, Józefem Oleksym, Włodzimierzem Czarzastym. W latach 1996-1999 był na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”.

Włodzimierz Lubański reklamuje Rulimpex, bramkarz BKS wygrywa TIR-a z sokami

Korzystając z dobrej passy Ryszard Ruliński zaprosił gwiazdę piłki nożnej do Bolesławca, by piłkarz reklamował jego produkty. Bolesławiecki stadion pękał w szwach, do Bolesławca przyjechały ogólnopolskie telewizje i dziennikarze sportowi.

Lubański strzelał karnego do bramki bronionej przez bramkarza BKS-u Władysława Wężyka. Zwycięzca w tym pojedynku miał otrzymać TIR-a z sokami. Wężyk karnego obronił, a Ruliński ofiarował dwa TIR-y napojów. Obaj z bramkarzem zdecydowali, że soki rozdadzą widzom.

– Takich kolejek po moje kartoniki dawno nie wiedziałem – mówił Ryszard Ruliński w wywiadzie dla Rocznika Bolesławieckiego.

Na przestrzeni lat Ryszard Ruliński zatrudniał dwa tysiące pracowników, jego zakład był zakładem pracy chronionej, na którego terenie zorganizował niepubliczny szpital. Wydawało się, że dobra passa nie minie, ale przyszedł rok 2003…

W 2003 roku do Rulińskiego zwrócił się wielki niemiecki koncern Richa-Fruchta z propozycją zakupu 76% udziałów w wytwórni soków i napojów Och!. Trzy miesiące negocjowano fuzję. Firma oferowała 25 milionów dolarów i pięcioletnią funkcję prezesa dla Rulińskiego. Ruliński miał plan wybudowania w strefie w Wykrotach fabryki płytek ceramicznych. Jednak w grudniu 2003 roku przyszedł telegram od niedoszłego niemieckiego partnera: Niemcy zawiesili inwestycję w związku z trudną sytuacją gospodarczą.

Duży może więcej… stracić

– Poniosłem ogromne straty zawierzając tej spółce – mówi Ryszard Ruliński w wywiadzie dla Rocznika Bolesławieckiego 2020. – Wytwórnia soków straciła status zakładu chronionego. Żeby ratować firmę, musiałem zlikwidować Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej i zwolnić wielu pracowników, a pamiętajmy, że zwolnienia grupowe są bardzo drogie. Musiałem też zaciągnąć kredyty hipoteczne pod piekarnię francuską i pod dom. Ciągnęło się to przez pięć trudnych lat. Dochód z piekarni przeznaczony był na spłatę kredytów, ale to nie wystarczyło, obciążenia były zbyt wysokie. W 2007 roku nastąpiła upadłość firmy. W 2010 roku zamknąłem działalność piekarni i zwolniłem 50 pracowników. Wkroczył syndyk. Wycenił wytwórnię na 28 milionów. Proszę zobaczyć, jaka jest różnica między wyceną dokonaną przez Niemców. Przypomnę, było to 25 milionów dolarów. Wytwórnia została sprzedana za 2 miliony, co oznaczało dla mnie bankructwo – mówi Ruliński w wywiadzie.

„Wie pani, on nas szanował…”

W wywiadzie dla Rocznika Bolesławieckiego 2020 przytoczona została opinia byłej księgowej firmy na temat Ryszarda Rulińskiego.

– Cechowało go humanistyczne podejście do człowieka – mówi Leokadia Laudańska o Rulińskim. – On dostrzegał osobiste problemy pracowników, doceniał naszą pracę i dobrze wynagradzał. Wie pani, on nas szanował. Dbał o pracowników jak mało kto, a wiem, co mówię, bo miałam kilku szefów. Ze smutkiem muszę wspomnieć o dwóch sprawach, które były główną przyczyną upadku firmy. To po pierwsze bezgraniczna wiara w ludzką uczciwość i życzliwość. Wielu to wykorzystywało. Chętnie brali pożyczki, nie spłacając ich. Druga rzecz to słabość do „butelki”. W końcu doszło do tego, ze się pogubił, że nie kontrolował, on tracił, inni jego kosztem się dorabiali – mówi księgowa.

Ryszard Ruliński w wywiadzie również przyznaje, że gdyby wiele osób spłaciło pożyczki, żyłoby mu się o wiele lepiej, a z życzliwością spotkał się częściej od osób, które mu nic nie zawdzięczają, niż od tych, którzy zawdzięczają mu wiele.

Rocznik Bolesławiecki 2020, w którym można przeczytać cały wywiad z Ryszardem Ruliński, można nabyć w Dziale Historii Miasta (ul. Kutuzowa 14) w cenie 30 zł.

Reklama