Debata porażka

krzeslo
fot. istotne.pl Tylko kilkanaście osób i koledzy partyjni przyszli na debatę kandydatów na posła z Bolesławca. Z sali padło pytanie o popularność kandydatów wśród wyborców. Czy jest tak marna, jak frekwencja na debacie?
istotne.pl 0 wybory, polityka

Reklama

W piątek na debacie spotkało się sześciu kandydatów różnych partii. Na debacie było niecałe 50 osób, w tym w większości sami koledzy z komitetów wyborczych. Zainteresowanych bolesławian można było policzyć na palcach. Jeden ze słuchaczy zadał kandydatom pytanie: – Przyjechałem specjalnie z Jeleniej Góry, żeby was posłuchać – powiedział. – Czy nie uważacie, że tak niska frekwencja na tej debacie jest waszą osobistą porażką? I że nikt państwa słuchać już nie chce?

fot. KG

Pierwszy wypowiedział się kandydat PiS, twierdząc, że debata była po prostu źle rozreklamowana przez organizatora, czyli lubiany portal społecznościowy. Ubolewał nad tym, że nie przyszedł nikt młody, co może dziwić, bo portal ten zawsze był najatrakcyjniejszy dla młodych ludzi.

Kandydat SLD zwalił winę na polityków, ale nie tych na sali, lecz tych z Warszawy. I przyznał, że politycy niczego nigdy nie spełnili, co podważa ich wiarygodność i odbiera sympatię wyborcy.

Przedstawiciel Ruchu Palikota od razu zastrzegł, że on sam potrafi dotrzeć do wyborców w inny sposób, niż rozwieszając plakaty. Zastanawiał się, czy spotkania nie można by było rozreklamować lepiej w jakiś niestandardowy sposób, ale tego sposobu nie podał. Uznał też, że debata choć potrzebna, to nie jest atrakcyjna medialnie.

Kandydat PO przyznał, że nad przyjęciem propozycji w debacie długo się zastanawiał, bo wolałby spotykać się bezpośrednio z wyborcami. – Jest mi bardzo przykro, że na sali jest tak pusto – powiedział. – Pomyślałem sobie, kurcze, bez sensu, nie zdobędę tutaj ani jednego głosu. Tu przyszli tylko nasi przyjaciele i koledzy. Przyszedłem z szacunku dla inicjatywy.

fot. KG

Prawda jest taka, że każdy z kandydatów miałby większe szanse na zdobycie nowych wyborców roznosząc ulotki, niż debatując. A potencjalny wyborca mógłby spotkanemu kandydatowi zadawać pytania osobiście i usłyszeć odpowiedzi skierowane tylko do niego. W tej debacie nie było na to miejsca.

Runda pierwsza: jak w minutę uzdrowić wszystko?

Na początku każdy z kandydatów odpowiadał na pytania, z którymi nie uporała się dotychczas żadna partia w Polsce. Siłą rzeczy odpowiedzi były ogólne i wypadały żałośnie. Jak bowiem odpowiedzieć w kilkadziesiąt sekund na pytanie o oddłużenie służby zdrowia (pytanie do kandydata PiS), uzdrowienie szkolnictwa (pytanie do kandydata Ruchu Palikota), o stosunek do kar za narkotyki (pytanie do kandydata PO) lub w jaki sposób zachęcić młodych do płodzenia dzieci i wychowywani ich w kraju (pytanie do kandydata SLD).

Potem było jeszcze gorzej, bo męczono biednych kandydatów, żądając od nich szybkiego wyjaśnienia, jak połączą ZUS i KRUS, jak rozwiążą problem energetyczny w Polsce lub co zrobić, by zaczęto budować więcej autostrad. Kandydaci odpowiadali ogólnikowo, bo jakby mieli inaczej, odwołując się do programów swoich partii. W końcu kandydat PO powiedział: – Nie jesteśmy posłami, możemy tu obiecać wszystko. Budowę autostrad, wspaniałą służbę zdrowia i doskonałe lecznictwo. I tak zdecydują o tym osoby rządzące, a jak ktoś z nas się do sejmu dostanie, decyzje podejmować będziemy wspólnie.

Runda druga: wszyscy na jednego z PO

Po serii pytań ogólnych przyszła pora na pytania, które zadawali sobie nawzajem kandydaci. Każdy z nich mógł sobie wybrać adwersarza. Zaczął kandydat PiS, który zadał pytanie członkowi PO. – Dlaczego kilometr autostrady w Polsce jest najdroższy na świecie? – zapytał kolegę od Tuska członek partii Jarosława Kaczyńskiego. – Nie mam pojęcia – odpowiedział krótko platformiarz. – A skąd pan ma takie informacje, że kilogram autostrady jest taki drogi? – pomylił się kandydat PO i zaraz poprawił kilogramy na kilometry.

Ta pomyłka wprowadziła ciut wesołości w drętwą debatę. Niestety pytanie kandydata od Palikota przygniotło ją znów niemiłosierną powagą. Zapytał o to, jak członek PO zdefiniuje pojęcie „państwa” oraz słowo „obywatelska”, widniejące w nazwie partii. Kandydat PO zdefiniował oba pojęcia zgodnie ze słownikiem języka polskiego, co wcale nie usatysfakcjonowało pytającego.

fot. KG

Odrobinę dramaturgii wniosła potyczka PO-SLD. Polonista kontra górnik. Obaj panowie wzięli się lekko za czuby i, co może być zaskakujące, zaczął polonista. Kandydat Platformy zadał młodemu górnikowi z SLD pytanie, którym każdy nauczyciel zagnie ucznia. Zapytał o coś, czego uczył, gdy uczeń był nieobecny na lekcji. Stary belferski fortel zadziałał bez pudła. – Jak się ma system certyfikacji zawodowej do długości nauki w Polsce – zapytał platformiarz i chyba nikt na sali, włącznie z bossem SLD Stanisławem Chwojnickim, który kibicował swojemu kandydatowi, nie miał zielonego pojęcia, co to jest ta certyfikacja.

Członek SLD nie miał szans na odpowiedź, ale został zawstydzony. Zaatakował, zadając swoje pytanie członkowi PO. – Miałem je zadać komu innemu – przyznał na wstępie lewicowiec. – Ale teraz zadam je panu. Jest taki spot PO, gdzie Buzek i Lewandowski obiecują zdobyć dla Polski 300 mln zł. Mnie ten spot denerwuje. Jak pan oceni moralnie taki szantaż wyborczy i mówienie ludziom, że jak nie zagłosują na PO, to nie będzie tych pieniędzy.

Członek PO nie był wstanie odpowiedzieć za Tuska, Buzka i Lewandowskiego, więc wrócił do bardziej go interesującej kwestii certyfikacji, którą szerzej wyjaśnił.

Runda trzecia: a ty całuj mnie, ja ci to wszystko dam

Pod koniec zapytano kandydatów o przyszłe koalicje w sejmie: w jakie sojusze zgodziliby się wejść i jakie by zaakceptowali. Kandydat PO wymienił PSL, SLD i Ruch Palikota. Ale uznał, że im mniej koalicjantów, tym lepiej.

Kandydatka z SLD zdecydowanie powiedziała: wszyscy tylko nie PiS. Kandydat SLD chciałby się fraternizować z najbardziej proeuropejska partią, za jaką uznał… SLD. Dogadałby się jednak z PO i PSL. Uznał, że Ruch Palikota mu się podoba, nie podobają mu się tylko, nie wiadomo dlaczego, koszulki firmujące tę partię i wolałby, żeby Palikot się ucywilizował. Kandydat SLD był też przyjaźnie nastawiony do PiS.

Kandydatka PSL zgodziłaby się na koalicję z każdą partią, nie widziała bowiem potrzeby, by kogokolwiek wykluczyć. Dla niej najważniejsze jest pojednanie.

Kandydat PiS, bez porozumienia z prezesem, wyznał, że jego partia będzie miała większość w sejmie i koalicja nie będzie potrzebna. Optymistycznie założył, że to inne partie przyjdą do PiS wznosząc się ponad podziały ideologiczne. Przymuszony przez moderatora do jaśniejszej odpowiedzi uznał, że przeciągałby z innych partii ludzi do PiS.

Kandydat z Ruchu Palikota przychylił się do PO i SLD. I określił się również jako zwolennik totalnego pojednania.

Podsumowując debatę kandydaci powiedzieli, co będę robić dla regionu i miasta, jak już znajdą się w sejmie. Kandydat PiS będzie się starał, by w Bolesławcu powstało dużo inwestycji i by wzrosła znacznie ilość miejsc pracy. Członek Ruchu Palikota zamierza się zająć w sejmie poprawieniem funkcji transportu ciężarowego (zniesienia opłat ponoszonych przez właścicieli TIRów). Kandydat PO będzie usprawniał szkolnictwo, tak, by przy łączeniu dwóch szkół, nie trzeba było zwalniać pracowników jednej placówki kosztem drugiej. Chce również walczyć o utrzymanie zjazdu do strefy gospodarczej w Gromadce. Kandydat SLD chce zbudować kolejny most na Bobrze i wyremontować drogę do Zgorzelca. Jego partyjna koleżanka wybudowałby obwodnicę południową prowadząca z Jeleniej Góry. Kandydatka PSL chciałaby, by prawo było tworzone po kolei, co zastopowałoby liczne zmiany w ustawodawstwie polskim, które teraz komplikują obywatelom życie.

Jeden z kandydatów zapytany o samopoczucie odparł dowcipnie: „Czuję się tak, jak wyglądam, czyli świetnie”. Jak się czują wyborcy? Fatalna frekwencja na debacie powinna przyszłym politykom uświadomić, jaka przepaść jest między nimi a wyborcami.

Czy zniechęci to kandydatów do sztucznych, medialnych debat, przygotowanych bardziej dla mediów, niż dla ludzi? Wątpliwe. Jeśli nie umieli odmówić małemu, nic nie znaczącemu politycznie portalowi, którego debatę zignorowali sami użytkownicy, to jak w przyszłości oprą się magii TVN czy TVP?

Czy debaty wpływają na decyzje wyborców?
nie
85.50 % głosów: 171
tak
14.50 % głosów: 29

(informacja: Grażyna Hanaf)

Reklama