Z pamiętnika dziecka wojny (3)

Logo gazety „Głos Bolesławca”
fot. Głos Bolesławca Wpis archiwalny – Głos Bolesławca.
istotne.pl 3977 bolesławiec

Reklama

STEPOWA ODYSEJA (1)
Śmierć szła naszym tropem. Któregoś dnia niemieccy żołnierze ustawili działa w odległości dwustu metrów od naszego baraku z lufami skierowanymi prosto w okna. Czyżby oznaczało to ostateczną egzekucję i zagładę? Mijała niespokojna noc. Cisza.
Piekło zaczęło się nad ranem. Huk strzelających armat rozdzierał boleśnie bębenki w uszach. Nikt nie ostrzegał, nie pouczał, po prostu zbliżał się rosyjski front i Niemcy przygotowali kolejne pasmo obrony. Trwały walki o Królewiec, na niebie przelatywały dziwne samoloty o podwójnych kadłubach – desantowe, których jeszcze nie widzieliśmy w przeszłości. Salwa za salwą – pociski przelatywały nad dachami naszych baraków, na wschód. Minęła doba, druga i trzecia. Już nie wychodziliśmy do pracy, szeroko otwieraliśmy usta widząc przygotowania do kanonady – mniej odczuwa się wówczas skutki wystrzału z działa. Przybyło żołnierzy w różnorodnych mundurach, mężczyzn zapędzono do kopania rowów-okopów, przegród i barykad na okolicznych drogach. Narastał huk kanonady gdzieś za horyzontem. Nie kryliśmy radości: Rosjanie, idzie Armia Czerwona!
Któregoś dnia pada rozkaz wojskowego komendanta, bo właściciel majątku dawno już uciekł z pałacu: ładować się na furmanki i wyjeżdżać na dworzec kolejowy. Ewakuacja na zachód – zbliża się front, będą walki, cywile nie przeżyją. Przed nami ewakuowano z płaczem rodziny niemieckie. Traktowały nas pogardliwie, ale raczej unikały z nami kontaktu, nie szukały spięć i scysji. Mieliśmy momenty drobnej satysfakcji: teraz i oni poznają smak poniewierki i głodu, ale czas naglił. Znów tobołki z mieniem na plecy i w drogę! Znów czas głodu i strachu, chociaż zawczasu rodzice przygotowali niewielkie zapasy sucharów. Znów niepotrzebne i tragiczne umieranie małych i słabych dzieci, tłok na peronach i mijanych stacjach, rozgardiasz i krzyki, nieznany wcześniej exodus ludności niemieckiej. Tkwimy w bydlęcych wagonach, stłoczeni i upodleni, ale żyjący nadzieją na wyzwolenie. Prawie modlimy się do Rosjan... Jedziemy powoli, niesamowicie długo, bez informacji o mijanych stacjach, bez wiedzy o celu podróży. Zrezygnowani, słabi, chorzy i głodni, skazani na zapomnienie i powolną agonię. Tragiczna droga do nikąd. Ciągnie się długimi tygodniami, wszyscy powoli tracą poczucie czasu.
Postój przed dużym miastem. Wyładunek prosto na peron. Ponaglanie: schneller! Krzyki, płacz, złorzeczenia. Wtłoczeni zostajemy do ogromnej pustej hali. Kolejna komenda: rozbierać się do naga! Struchlałe spojrzenia dorosłych: to już koniec, pewnie zagazują – jak w obozach koncentracyjnych! Na ucieczkę nie ma żadnej szansy, tłum pilnują strażnicy z psami, kręci się pełno wojska na zewnątrz, plączą małe dzieci. Niespokojne szepty, naradzanie się w zbitym tłumie. Ktoś głośno krzyczy: uciekajcie! Dokąd i jak? Kilku mężczyzn otwiera gwałtownie drzwi i wyskakuje z hali. Serie strzałów na zewnątrz. Wraca tylko jeden, ściska głowę i powtarza w kółko: zabili, zabili... Tłum już się nie broni. Mężczyźni i kobiety, młodzi i starzy powolnymi ruchami zdejmują ubrania, pomagają sobie wzajemnie i w karnej kolejce – całymi rodzinami – wychodzą za drzwi kolejnego pomieszczenia. Pierwsi są zaskoczeni: wtłaczani pod prysznice, mogą umyć się, wprawdzie bez mydła i ręczników, ale dobre i to. Nikt nie marzy o luksusach. Ta sytuacja trwa do wieczora. Wszyscy otrzymują talerz mlecznej zupy z jakąś kaszą. Dużo dzieci prawie natychmiast rozchorowało się: zbyt duży szok przy zmianie menu, albo może trucizna? Niemców na to stać, ludzie stają się podejrzliwi.
Ale nie ma czasu na refleksje i wymianę poglądów. Znów wpychanie rodzin do wagonów i wyjazd na zachód. Ktoś mówi, że myliśmy się w Stuthoffie, w obozie koncentracyjnym i że darowano nam życie. Być może nacisk frontu nie pozwolił oprawcom rozstrzygnąć ostatecznie kwestii przymusowych robotników, któż to wie? Jedziemy na zachód, chociaż podróż trwa dość krótko. Topnieją szeregi przymusowych uciekinierów – coraz mniej wśród nich dzieci. Najmłodszych dziesiątkuje biegunka.

Reklama