Śmierć w mieście emerytów

samotnosc-lawka-czlowiek-starosc
fot. istotne.pl W swoim mieszkaniu na ul. Łukasiewicza umiera stary mężczyzna. Ciało odnajduje córka. Ojciec był martwy od ponad dwóch miesięcy.
istotne.pl 0 śmierć, senior, starość, ul. łukasiewicza

Reklama

Nigdy nie poznamy daty śmierci 74-letniego bolesławianina. Na klepsydrze podano dzień znalezienia ciała – 2 września 2011 roku. Sąsiedzi przestali go widywać jakieś dwa i pół miesiąca wcześniej, córka odwiedziła go ostatni raz ponad dwa miesiące temu. Prokurator potwierdza, że zgon mógł nastąpić nawet w czerwcu tego roku.

– Zwłoki były zmumifikowane – mówi prokurator Regina Haniszewska. – Na tej podstawie i na podstawie zeznań sąsiadów możemy uznać, że zgon nastąpił jakieś dwa miesiące temu. Była to śmierć naturalna.

Mężczyzna najwyraźniej nie miał bliskich przyjaciół w bloku, którzy zaglądaliby do niego codziennie. Nie miał też rytuałów, które wryłyby się w pamięć innych. Piotr Hetel, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Bolesławianka” (do której należy blok na Łukasiewicza), widywał go od czasu do czasu na rowerze. Przypomina sobie, że latem przestał widywać staruszka. Wakacje były deszczowe i brzydkie, stary mężczyzna mógł częściej zostawać w domu niż wychodzić. Jego zniknięcie okazało się praktycznie niezauważalne.

Śmierć w sercu miasta

O sprawie dowiedzieliśmy się od naszej Czytelniczki, która wysłała do redakcji maila pełnego szczerych emocji.

„Kontaktuję się z Państwem w pewnej bardzo bulwersującej mnie sprawie. Mianowicie, jak to jest możliwe, aby w środku Europy i w centrum dość dużego miasta zmarł człowiek i nikt tego nie zauważył? Mało tego, człowiek ten mieszkał w bloku i choć jego ciało się rozkładało kilka miesięcy po śmierci, nikt tego nie zauważył, a tym bardziej nikogo nie zainteresowało zniknięcie tego człowieka.

W klatce, w której mieszkał, wydobywał się odór rozkładającego się mięsa. Mieszkańcy informowali administrację budynku o unoszącym się odorze. Po kontroli kominiarza i sprawdzeniu ciągu żadnych nieprawidłowości nie stwierdzono, a smród nadal był wyczuwalny.”

Prezes spółdzielni mieszkaniowej nie wie nic o takiej interwencji sąsiadów. Uważa też, że jakikolwiek odór jest trudny do zlokalizowania i zidentyfikowania w takim bloku jak ten na Łukasiewicza, bo mieszkania skomunikowane są ze sobą zewnętrznymi balkonami, a nie typowymi klatkami schodowymi.

– Dodatkowo mamy teraz takie prawo, że nie ma obowiązku się u nas meldować – mówi Piotr Hetel. – Nie wiemy, kiedy ludzie wyjeżdżają do rodzin, czy w ogóle opuszczają mieszkanie na dłuższy okres. Uważam, że przydałby się w mieście jakiś sprawny system pozwalający na zajmowanie się samotnymi starszymi ludźmi. Jakaś współpraca między spółdzielniami, MOPS-em i Strażą Miejską – dodaje Hetel.

Dom Dziennego Pobytu

System opieki nad starymi osobami w Bolesławcu jest i funkcjonuje. Ale nie każdy chce z niego skorzystać. W Domu Dziennego Pobytu (DDzP) w codziennych zajęciach uczestniczy 94 seniorów. Historii o zmarłym 74-latku wysłuchali od nas w skupieniu. Są od niego dużo starsi, zwłaszcza kobiety. Dziewięćdziesięciolatki na siedemdziesięciolatka mówią tu „gówniarz”. – Gdzie była córka przez dwa miesiące? – ktoś rzuca. Ale szybko porzucają ten wątek, bo mieszkają też sami, a bywa że ich dzieci są daleko, często za granicami kraju.

Po chwili milczenia zaczynają zadawać pytania, zastanawiać się. – Dlaczego tu nie przyszedł do naszego domu? – pyta Karolina Gołębiowska-Wrzałko, która do DDzP przychodzi najdłużej, bo od początku lat 90. – Dlaczego ludzie tu nie przychodzą, może potrzeba więcej informacji, może za mało osób wie, że tutaj można się spotkać, być razem i czuć się szanowanym i bezpiecznym. Zapraszamy wszystkich.

W jasnej świetlicy zbierają się inni seniorzy, siadają uśmiechnięci, chętni do rozmowy. Na pogawędkę zarezerwowali sobie czas przed obiadem. Harmonogram dnia jest tutaj przemyślany i nie podlega zmianom. Zastanawiają się, dlaczego starość wiąże się teraz z osamotnieniem, brakiem szacunku, głębokim poczuciem bycia ciężarem dla młodych.

Pogodna starość nie chce być ciężarem

Seniorzy z DDzP zainicjowali sami budowę Domu Pomocy Społecznej. Karolina Gołębiowska-Wrzałko opowiada z ogromną serdecznością o swojej pierwszej wizycie u prezydenta Romana, w sprawie budowy takiego domu.

– Przyjął nas i poważnie potraktował – mówi seniorka z wdzięcznością. – Powiedział, że to ważna sprawa i nas nie zawiódł.

Wszyscy się z nią zgadzają, napisali nawet piosenkę na cześć prezydenta. Śledzą, jak postępują prace, będą zwiedzać budynek. Wybierają sobie pokoje, na piętrze, parterze, z balkonem lub z atrakcyjnym widokiem.

– Potrzeba szacunku, poświęcenia uwagi. Zauważenie ich potrzeb jest dla nich najważniejsze – mówi kierowniczka placówki Danuta Zamaro. – Przede wszystkim nie chcą być dla nikogo ciężarem.

Seniorzy potwierdzają jej słowa. Mówią, że kiedyś rodziny były wielopokoleniowe, a dziadek czy babcia dysponowali spadkiem. Starszych ludzi się szanowało. – Teraz emerytura babci jest dobra, ale babcię się odrzuca – mówi Cecylia Maryniak. Większość osób kiwa smutno głowami. Ale smutek mija. Ze stołówki napływają smakowite zapachy, więc seniorzy żegnają się i idą na obiad. Ich świat toczy się wolno, precyzyjnie, zgodnie z ustalonym porządkiem. Śmierć jest w nim już ustalona i ma swoje niezbywalne miejsce.

(informacja: Grażyna Hanaf)

Reklama