Kto w Bolesławcu nie zna Henryka Czopka

Logo gazety „Głos Bolesławca”
fot. Głos Bolesławca Wpis archiwalny – Głos Bolesławca.
istotne.pl 3977 bolesławiec

Reklama

Kto w Bolesławcu nie zna Henryka Czopka, który mieszka tu od paru dziesiątków lat? Dziś emeryt, inwalida wojenny, z zamiłowania myśli­wy i działacz społeczny w ruchu kombatantów i weteranów wojny. Aż trudno uwierzyć, jaki niesamowity scenariusz zapisał się w jego biografii w latach minionej wojny. A jednak to prawda poświadczona dokumentami.
Wojna zastała go w Batalionie Morskim na Polesiu, który potem przeszedł do armii gen. Kleeberga i walczył z Niemcami do końca kampanii wrześniowej 1939 r. Gdyby w sierpniu nie zapadł na malarię, broniłby zapewne Westerplatte lub Helu, bo taki miał przydział. Ale nie zrezygnował z walki w okupowanym przez hitlerowców Lub­linie, gdzie udało mu się znaleźć pracę w młynie. Do konspiracji należał już od r. 1941.
Szczęśliwie unikał zasadzek wroga aż do 21 lutego 1944 r. Wówczas to – przy wykonywa­niu rozkazu dowódcy z oddzia­łów BCh "Lecha" – został aresztowany na ulicy z bronią w ręku przez gestapo. Trzy pistolety i granat obciążały jednoznacznie: oznaczało to wyrok śmierci. Tyle, że agonię rozkładano w więzieniu na Zamku Lubelskim na raty.
W katowni gestapo "Pod Zega­rem" prowadzono bestialskie "badania". Zawsze kończyły się po skatowaniu omdleniem. Nieludzka "obróbka" (w ter­minologii niemieckiej) poprze­dzona była szczegółową rewizją, rozebraniem do naga, a potem -przy akompaniamencie krzyku i przekleństw – stopniowa eskalacja wymyślnych tortur, aż do powieszenia na drążku z głową na dół.
Henryk Czopek zaciął się, postawił wszystko na jedna kartę, wybrał śmierć, nie przyznając się do winy i nie zdradzając kontaktów z ruchem oporu AK i BCh.
Po torturach – powrót do wię­zienia na Zamku Lubelskim. Pobyt w osławionej baszcie, gdzie siedział około 10 dni. Potem zabrano go na III oddział do celi nr 20, gdzie spędził jedy­nie 3 dni. Kolejna wędrówka do więziennej izolatki, w której przebywał do 9 maja 1944 r., to znaczy do czasu fikcyjnej "roz­prawy". Badania i tortury "Pod Zegarem" trwały łącznie aż 15 dni... Zapamiętał ten czas z kronikarską dokładnością: każda godzina oznaczała bicie, sadystyczne znęcanie się nad bezbronnym człowiekiem, koszmar kontaktu z ludobój­cami, którzy usiłowali tworzyć parodię prawa.
9 maja wczesnym rankiem zo­staje wywołany z izolatki. W ten sposób zebrano 65 więźniów i ustawiono twarzą do ściany w sali rozpraw sądowych. Bola­ło go całe ciało, każdy mięsień i każda kość, trzeba było jednak przezwyciężyć ból i stać, bo groziła kolejna porcja ciosów oprawców. Tak zwany "sąd" -po niemiecku "Standgericht" składał się z sędziego, sekretarza i tłumacza. Stary, łysy sędzia w okularach nie budził sympatii ani zaufania. Przed jego oblicze doprowadzali więźniów dwaj wachmani, rozkuwając p. Czopkowi na ten moment dłonie. Rozkucie rąk miało wy­wołać wrażenie istnienia spra­wiedliwości, stworzyć złudzenie praworządności w wydaniu hitlerowskim.
Tłumacz zapytał o personalia, sprawdził zgodność z listą, po czym "sędzia" nie zadając żad­nych pytań – odczytał znudzo­nym głosem, że za należenie do bandy i posiadanie broni oraz za porwanie się "na niemieckie dzieło odbudowy" – zostaje skazany na karę śmierci.
Tłumacz powtórzył to po polsku, ale słowa były tu zbędne: hitlerowska machina śmierci mełła bez przerwy tysiące i miliony ludzkich ciał w Polsce i w Europie.
Nie pamięta dziś szczegółów własnej reakcji. Czerwone plamy pod powiekami, ściśnięte gardło, suchy język. Jak się dowiedział później, na śmierć skazano również jego żonę Krystynę, aresztowaną zgodnie z okrutnym niemieckim prawem zbiorowej odpowiedzialności. Żona w więzieniu urodziła syna Jerzego.
65 wyroków śmierci. Oczeki­wanie na egzekucję trwa tygod­niami, chociaż każdego dnia giną ludzie: rozstrzeliwani, gazowani, wieszani. Czas mija spokojnie. Już bez tortur, kato­wania, męczarni. I tylko te straszne apele, z których każdy może być ostatnim...
18 maja, 19 maja, 20 maja 1944 roku. Wszyscy więźniowie zostają kolejno wyczytani z listy. Opuszczają celę. Po wyjściu każdy otrzymuje cios w głowę, ręce wiązane są kolczastym drutem. Stoją na placu egzeku­cyjnym, gdzie znów wielokrot­nie sprawdza się obecność. Brutalny załadunek do samo­chodów ciężarowych. Znów krzyki i bicie. Maszyny czekały kilkanaście minut, szczelnie zamknięte i zakryte plandekami. Potem ruszały do Majdanka, by puste wrócić po następny "transport".
Z twarzą przy ścianie muru oczekiwał swojej kolej aż do wieczora. Zabrakło czasu. Więc jeszcze jeden apel 21 maja. Kilkaset osób na tym samym placu egzekucyjnym. Cofnięty pod mur oczekuje kolejnego "przesłuchania", dodatkowych "badań". Samochody odjeżdżają do krainy śmierci. Zapada zmrok, wachmani zabierają go znów do celi nr 5. Dzieją się rzeczy niepojęte – więzień zostaje zapomniany. Każdego dnia oczekuje na egzekucję i ten dzień nie nadchodzi. 16 lipca trafia do lekarza z wysoką temperaturą, następnego dnia znalazł się w więziennym szpitalu z podejrzeniem tyfusu. Niemcy bali się wchodzić do cel, w których szerzyły się choroby zakaźne. Woleli nie ryzykować.
21 lipca 1944 r. Henryk Czopek miał być ostatecznie i nieodwołalnie rozstrzelany przez Niemców, o czym doko­nano odpowiedniego wpisu w dokumentach z wielogodzin­nym wyprzedzeniem. Po latach dowiedział się, że zwłoka w wy­konaniu wyroku wynikła z faktu aresztowania jego brata Stanisława, który zastrzelił hitlerowca. Wię­zień miał posłużyć jeszcze do konfrontacji. Potem jednak już był całkowity rozgardiasz i paniczna ucieczka oprawców. 22 lipca 1944 r. do miasta wkraczają oddziały Armii Czer­wonej. Na dwie godziny przed ich nadejściem nasz bohater opuszcza więzienie. Więzień Henryk Czopek, który do dziś figuruje na listach straco­nych w dniach 21-22 lipca 1944 r. pod pozycją 41 – mógł powrócić między ludzi do normalnego życia...
Już na wolności zobaczył uro­dzonego w więzieniu swojego syna Jerzego, dziś najmłodszego w Polsce członka Związku Weteranów (ur. 21 maja 1944 r.). Przeżył w katowni dzięki opiece i pomocy dobrych ludzi. Pan Henryk niechętnie i rzadko wraca do tragicznych wspom­nień. Mówi po prostu: – Ludzie ludziom zgotowali ten straszny los. Oby nigdy w Europie nie zatriumfowała już nienawiść wyrastająca z ideologii narodo­wej megalomanii, nietolerancji, łamania zasad etyki. To ostrze­żenie trzeba głośno przekazać potomnym, ludziom młodym.

Reklama