Kto w Bolesławcu nie zna Henryka Czopka, który mieszka tu od paru dziesiątków lat? Dziś emeryt, inwalida wojenny, z zamiłowania myśliwy i działacz społeczny w ruchu kombatantów i weteranów wojny. Aż trudno uwierzyć, jaki niesamowity scenariusz zapisał się w jego biografii w latach minionej wojny. A jednak to prawda poświadczona dokumentami.
Wojna zastała go w Batalionie Morskim na Polesiu, który potem przeszedł do armii gen. Kleeberga i walczył z Niemcami do końca kampanii wrześniowej 1939 r. Gdyby w sierpniu nie zapadł na malarię, broniłby zapewne Westerplatte lub Helu, bo taki miał przydział. Ale nie zrezygnował z walki w okupowanym przez hitlerowców Lublinie, gdzie udało mu się znaleźć pracę w młynie. Do konspiracji należał już od r. 1941.
Szczęśliwie unikał zasadzek wroga aż do 21 lutego 1944 r. Wówczas to – przy wykonywaniu rozkazu dowódcy z oddziałów BCh "Lecha" – został aresztowany na ulicy z bronią w ręku przez gestapo. Trzy pistolety i granat obciążały jednoznacznie: oznaczało to wyrok śmierci. Tyle, że agonię rozkładano w więzieniu na Zamku Lubelskim na raty.
W katowni gestapo "Pod Zegarem" prowadzono bestialskie "badania". Zawsze kończyły się po skatowaniu omdleniem. Nieludzka "obróbka" (w terminologii niemieckiej) poprzedzona była szczegółową rewizją, rozebraniem do naga, a potem -przy akompaniamencie krzyku i przekleństw – stopniowa eskalacja wymyślnych tortur, aż do powieszenia na drążku z głową na dół.
Henryk Czopek zaciął się, postawił wszystko na jedna kartę, wybrał śmierć, nie przyznając się do winy i nie zdradzając kontaktów z ruchem oporu AK i BCh.
Po torturach – powrót do więzienia na Zamku Lubelskim. Pobyt w osławionej baszcie, gdzie siedział około 10 dni. Potem zabrano go na III oddział do celi nr 20, gdzie spędził jedynie 3 dni. Kolejna wędrówka do więziennej izolatki, w której przebywał do 9 maja 1944 r., to znaczy do czasu fikcyjnej "rozprawy". Badania i tortury "Pod Zegarem" trwały łącznie aż 15 dni... Zapamiętał ten czas z kronikarską dokładnością: każda godzina oznaczała bicie, sadystyczne znęcanie się nad bezbronnym człowiekiem, koszmar kontaktu z ludobójcami, którzy usiłowali tworzyć parodię prawa.
9 maja wczesnym rankiem zostaje wywołany z izolatki. W ten sposób zebrano 65 więźniów i ustawiono twarzą do ściany w sali rozpraw sądowych. Bolało go całe ciało, każdy mięsień i każda kość, trzeba było jednak przezwyciężyć ból i stać, bo groziła kolejna porcja ciosów oprawców. Tak zwany "sąd" -po niemiecku "Standgericht" składał się z sędziego, sekretarza i tłumacza. Stary, łysy sędzia w okularach nie budził sympatii ani zaufania. Przed jego oblicze doprowadzali więźniów dwaj wachmani, rozkuwając p. Czopkowi na ten moment dłonie. Rozkucie rąk miało wywołać wrażenie istnienia sprawiedliwości, stworzyć złudzenie praworządności w wydaniu hitlerowskim.
Tłumacz zapytał o personalia, sprawdził zgodność z listą, po czym "sędzia" nie zadając żadnych pytań – odczytał znudzonym głosem, że za należenie do bandy i posiadanie broni oraz za porwanie się "na niemieckie dzieło odbudowy" – zostaje skazany na karę śmierci.
Tłumacz powtórzył to po polsku, ale słowa były tu zbędne: hitlerowska machina śmierci mełła bez przerwy tysiące i miliony ludzkich ciał w Polsce i w Europie.
Nie pamięta dziś szczegółów własnej reakcji. Czerwone plamy pod powiekami, ściśnięte gardło, suchy język. Jak się dowiedział później, na śmierć skazano również jego żonę Krystynę, aresztowaną zgodnie z okrutnym niemieckim prawem zbiorowej odpowiedzialności. Żona w więzieniu urodziła syna Jerzego.
65 wyroków śmierci. Oczekiwanie na egzekucję trwa tygodniami, chociaż każdego dnia giną ludzie: rozstrzeliwani, gazowani, wieszani. Czas mija spokojnie. Już bez tortur, katowania, męczarni. I tylko te straszne apele, z których każdy może być ostatnim...
18 maja, 19 maja, 20 maja 1944 roku. Wszyscy więźniowie zostają kolejno wyczytani z listy. Opuszczają celę. Po wyjściu każdy otrzymuje cios w głowę, ręce wiązane są kolczastym drutem. Stoją na placu egzekucyjnym, gdzie znów wielokrotnie sprawdza się obecność. Brutalny załadunek do samochodów ciężarowych. Znów krzyki i bicie. Maszyny czekały kilkanaście minut, szczelnie zamknięte i zakryte plandekami. Potem ruszały do Majdanka, by puste wrócić po następny "transport".
Z twarzą przy ścianie muru oczekiwał swojej kolej aż do wieczora. Zabrakło czasu. Więc jeszcze jeden apel 21 maja. Kilkaset osób na tym samym placu egzekucyjnym. Cofnięty pod mur oczekuje kolejnego "przesłuchania", dodatkowych "badań". Samochody odjeżdżają do krainy śmierci. Zapada zmrok, wachmani zabierają go znów do celi nr 5. Dzieją się rzeczy niepojęte – więzień zostaje zapomniany. Każdego dnia oczekuje na egzekucję i ten dzień nie nadchodzi. 16 lipca trafia do lekarza z wysoką temperaturą, następnego dnia znalazł się w więziennym szpitalu z podejrzeniem tyfusu. Niemcy bali się wchodzić do cel, w których szerzyły się choroby zakaźne. Woleli nie ryzykować.
21 lipca 1944 r. Henryk Czopek miał być ostatecznie i nieodwołalnie rozstrzelany przez Niemców, o czym dokonano odpowiedniego wpisu w dokumentach z wielogodzinnym wyprzedzeniem. Po latach dowiedział się, że zwłoka w wykonaniu wyroku wynikła z faktu aresztowania jego brata Stanisława, który zastrzelił hitlerowca. Więzień miał posłużyć jeszcze do konfrontacji. Potem jednak już był całkowity rozgardiasz i paniczna ucieczka oprawców. 22 lipca 1944 r. do miasta wkraczają oddziały Armii Czerwonej. Na dwie godziny przed ich nadejściem nasz bohater opuszcza więzienie. Więzień Henryk Czopek, który do dziś figuruje na listach straconych w dniach 21-22 lipca 1944 r. pod pozycją 41 – mógł powrócić między ludzi do normalnego życia...
Już na wolności zobaczył urodzonego w więzieniu swojego syna Jerzego, dziś najmłodszego w Polsce członka Związku Weteranów (ur. 21 maja 1944 r.). Przeżył w katowni dzięki opiece i pomocy dobrych ludzi. Pan Henryk niechętnie i rzadko wraca do tragicznych wspomnień. Mówi po prostu: – Ludzie ludziom zgotowali ten straszny los. Oby nigdy w Europie nie zatriumfowała już nienawiść wyrastająca z ideologii narodowej megalomanii, nietolerancji, łamania zasad etyki. To ostrzeżenie trzeba głośno przekazać potomnym, ludziom młodym.
Kto w Bolesławcu nie zna Henryka Czopka
Reklama
Reklama
Reklama