Eugeniusz Stachowski. Z Kazachstanu do Afryki (2)

Logo gazety „Głos Bolesławca”
fot. Głos Bolesławca Wpis archiwalny – Głos Bolesławca.
istotne.pl 3977 bolesławiec

Reklama

W agażańskim obozie przebywali Tatarzy, Niemcy, Polacy oraz. Ukraińcy, ale narodowość nie odgrywała największej roli wobec wspólnej niedoli i trudnego losu, który rodził zwyczajną ludzką solidarność i wzajemną pomoc. Nie można było mieć pretensji do tubylców: Kazachowie starali się pomagać Polakom, ale cóż można uczynić w stanie skrajnej wojennej biedy? Pozostający w Rosji dziadek przysyłał paczki z. mąką i słoniną (w sumie trzy razy). Kiedyś podzielili się tym prawdziwym skarbem z Kazachami, którzy w ogóle nie jedzą słoniny. Efekt był tragiczny – zachorowały dzieci na biegunkę. Polska rodzina Karpałów miała ułatwiony dostęp do maślanki, dostarczała ją ukradkiem – wszyscy pomagali sobie w przeżyciu gehenny głodu, chcieli przetrwać za wszelką cenę na nieludzkiej ziemi. Trwali uparcie przy życiu, wbrew nadziei i prawom logiki.Po sianokosach, przed orkami jesiennymi, jeździli do odległej o około 60 km tajgi – tundry na wyrąb drewna i gromadzenie zimowych zapasów opału. Formowali też bryły kiziaku (nawozu wkładanego do drewnianych form), pracowali wszyscy – dorośli i dzieci. Mieszkali teraz w starych drewnianych barakach, w których wnętrzu – bez uszczelnienia – hulał wiatr i królował ziąb. Młyn wiatraczny moll mąkę obliczaną w pudach (16 kg zboża), tutaj też trafił w ręce chłopca list od ojca. Treść lapidarna i radosna: "Macie dostać się do Nowosybirska, Tam ma czekać Wrzyszcz". To był już czas porozumienia ("dogoworu") Sikorskiego ze Stalinem, a więc politycznej odwilży dla Polaków – zesłańców. Trudno opisać radość skazańców...W sowchozie naczalstwo pozwoliło wyjechać. Pod wodą zaprzężoną w parę byków jechali do Dmytrywki po urzędową zgodę NKWD. A potem podróż do odległej o 200 km stacji Pituchowa, dokąd jeździły sowchozowe samochody po paliwo. Wynagrodzenie kierowcy – to komplet sztućców firmy Gerlach. Siedzieli na beczkach ustawionych na platformie odkrytej ciężarówki. Wysiedli 10 km przed stacją kolejową. Po wielu perypetiach matka i syn znaleźli się w Nowosybirsku, w polskiej placówce konsularnej. Chłopiec musiał jechać w schowku wagonowym do Pietropawłowska nielegalnie, w ukryciu, bo zezwolenie otrzymała tylko matka. Znajomy Wrzeszcz czekał zgodnie z umową, w Nowosybirsku otrzymali ubrania z polskiej placówki, wreszcie podróż do Taszkientu. Tu spotkał ojca, którego z trudem rozpoznał. Pierwsza noc spędzona w sadzie prosto pod drzewami owocowymi (brzoskwinie, pomarańcze) i zaraz rozstrój żołądka, czerwonka. Odżywa w osadzie Wrenskoje. Czas przynosi nowe wydarzenia: kolejno opuszczają niegościnną Rosję – ojciec, potem matka.Wreszcie oddzielnie wyjeżdża on sam. Jego droga prowadzi do Pachlewi w Iranie. Prymitywny rudowęglowiec wypływa z Krasnowodska, wypełniają go po brzegi młodzi mężczyźni. Długa kolejka do statkowej toalety, wszyscy wreszcie jedli do syta. Przespał całą podróż. Wpływają do portu, wszędzie tłumy ludzi, gwar, krzyki, tłok. Wiedział, że ojciec służy gdzieś w żandarmerii na wybrzeżu. Przypadek sprawił, że spotkany żandarm znał ojca, zabrał się więc na motocykl i zajechał pod kilkunastoosobowe namioty ustawione nad morzem. Prysznic i wypoczynek. Matki nic spotkał, wyjechały już do Karaczi (Pakistan), ojciec powędrował później do Libii i Bagdadu. Cóż – prawo czasu wojennego. Obóz zlokalizowano na przedmieściach Pachlewi. Służba wartownicza, dobre jedzenie -kakao, makaron, pieczywo, owoce – to był luksus w zestawieniu z rosyjską biedą. Już palił papierosy, głównie tureckie i perskie, spróbował palić fajkę z narkotykami, ale skończyło się to zatruciem płuc. Ostatnim transportem wyjechał do Teheranu i tutaj trafił do szkoły junaków. Dyscyplina, dryl wojskowy. Koledzy jechali stąd do Afryki, wystąpił więc ze szkoły, podążył ich śladem pociągiem do Auchac. Malowniczy krajobraz Czarnego Lądu, 200 tuneli i brak jego nazwiska na urzędowej liście. Był poza grupą, pozostaje więc podróż morska do Karaczi. Transport nr 21, hamak na statku i spotkanie z przyszłym przyjacielem Władysławem Slizem i jego rodziną.Ale to nic koniec podróży. Teraz płyną do Bombaju (Indie) przez akwen oceaniczny patrolowany przez niemieckie UB-oty. Stąd przez Morze Czerwone do Afryki Wschodniej. W Mombasie załadunek na pociąg i podróż, do Najrobi. Po drodze umiera na malarię siostra przyjaciela W. Sliza, co daje pojęcie o trudach długiej odysei. Z Nairobi droga prowadzi do stolicy Ugandy – Kampali i przejściowego obozu wojskowego w MASINDI. Serce Afryki, upały, zupełna egzotyka. Historia jak z kart powieści Henryka Sienkiewicza.Pada rozkaz: rozpakować się! Wychodzi z namiotu i pyta o matkę, która wyjechała wcześniej. Obóz ogromny -blisko 12 tys. osób, nosi kolejny nr 3. Staje się rzecz niewiarygodna – matka czeka na syna w niedalekiej odległości. Łzy wzruszenia, ogromna radość. A już wkrótce powstaje tu polskie gimnazjum, szkoła pod baobabem. O tym za miesiąc.

Reklama