„Musi pani wyjść, bo pan prezydent czeka!”

Ręka lekarza i stetoskop
fot. www.sxc.hu Absurdalną sytuację, jakby pisaną do komedii Barei, przeżyła nasza Czytelniczka w jednej z bolesławieckich przychodni. Musiała opuścić gabinet lekarski, bo pani doktor miała badać zastępcę prezydenta.
istotne.pl 86 zdrowie

Reklama

Czytelniczka przyszła do przychodni i zarejestrowała się do dyżurującej lekarki. Lekarka miała wypełnić jej druk potrzebny do wystawienia aktu zgonu. Mama Czytelniczki zmarła w domu i kobieta załatwiała formalności związane z pogrzebem.

Lekarka nie chciała wypełnić druku na podstawie przyniesionego przez kobietę poświadczenia wystawionego przez ratownika medycznego i wysłała Czytelniczkę po dokumenty ze zdjęciem jej i jej zmarłej matki. Czytelniczkę zdziwiło tłumaczenie lekarki, że musi zobaczyć zdjęcie zmarłej, by ją skojarzyć. Druk może wypełnić pierwszy lepszy lekarz, a ta lekarka nigdy mamy Czytelniczki nie leczyła. Mimo tego, że oglądanie przez lekarkę zdjęcia zmarłej matki nie miało sensu, Czytelniczka ugięła się pod presją procedur i po takie dokumenty poszła.

Kiedy wróciła po jakimś czasie z dokumentami i powtórnie weszła do gabinetu (skierowana do lekarki przez pielęgniarkę z recepcji), usłyszała od lekarki, że musi teraz wyjść, bo na poczekalni czeka umówiony na wizytę prezydent. I rzeczywiście w drzwiach minęła się z wiceprezydentem Kornelem Filipowiczem. Czytelniczka potulnie wychodziła, kaszlący wiceprezydent wchodził.

Czekając grzecznie na swoją kolej, przypomniały jej się sceny z filmu "Miś". Pomyślała, że absurdy rodem z PRL właśnie ją spotkały.

To w taki sposób w narodzie tworzą się przekonania, że „Cysorz to ma klawe życie” i jak się ma odpowiednie stanowisko, to lekarze inaczej traktują w przychodni. Nie jak pacjenta-petenta, a jak... prezydenta!

Reklama