Nazwijcie nową rzeźbę Kazimierza Kalkowskiego

Rzeźba Kazimierza Kalkowskiego
fot. ii Możecie nadać nazwę niezwykłemu szczurozwierzowi z dwoma ludzkimi twarzami w miejscu pyska, z grzbietem pokrytym ukwiałami i muszlami oraz z wnętrznościami pełnymi ludzi-potworów, żmij i kobiecych postaci.
istotne.pl 86 bok - mcc

Reklama

Nowa rzeźba Kazimierza Kalkowskiego, wszechstronnie uzdolnionego artysty, powstała w Bolesławieckim Ośrodku Kultury – Międzynarodowym Centrum Ceramiki. Istotne.pl uczestniczyły w wyciąganiu dzieła z pieca. Artysta przyjechał do bolesławieckiej pracowni na zaproszenie dyrektorki BOK –  MCC Ewy Lijewskiej-Małachowskiej. Rzeźbę budował prawie trzy tygodnie, pracując po 12 i więcej godzin dziennie, nieprzerwanie każdego dnia.

Podczas konstruowania rzeźby, artysta przeprowadził też krótkie warsztaty dla dorosłych uczestników zajęć plastycznych w ośrodku. Uczestnicy warsztatów mogli zapoznać się z nowymi dla nich technikami i zaczerpnąć trochę wiedzy na temat warsztatu mistrza.

Kazimierz Kalkowski prezentował swoje prace w Niemczech, USA, Belgii, Luksemburgu. W dorobku artysty jest udział w 50 wystawach indywidualnych i ponad 30 zbiorowych. Jego ważniejsze realizacje: to witraże, rzeźby w kościele w Gdańsku-Przymorzu, czy stacje drogi krzyżowej w kościele w Straszynie. W Bolesławcu gościliśmy artystę m.in. na Międzynarodowym Plenerze Ceramiczno-Rzeźbiarskim.

W mieście ceramiki Kazimierz Kalkowski znalazł spokój i przestrzeń do pracy twórczej.

– Tutaj są luksusowe warunki dla mnie – mówi artysta. – Pracownia jest świetna, piec jest przystosowany do wypału dużych gabarytów i jest spokój od wszelkich zewnętrznych bodźców. Włączając w to rodzinę, przyjaciół, telefony, banki, psy, koty... Człowiek koncentruje się tu tylko na pracy. A tę zaczynałem każdego dnia o 10:00 i kończyłem o 22:00, a w piątki, soboty i niedziele pracowałem nawet do 1:00 w nocy – dodał Kazimierz Kalkowski.

Artysta nie nazwał swojej rzeźby, bo uważa, że brak nazwy bardziej pobudza wyobraźnię odbiorcy. Dlatego nasi Czytelnicy mają taką fantastyczną możliwość, by nadać tytuł pracy Kazimierza Kalkowskiego.

– Człowiek się narobi, kilka tygodni ciężkiej pracy – wyjaśnia artysta. – A potem nazywa to, co stworzył, by odbiorca przeczytał tabliczkę pod pracą, kiwnął głową i poszedł dalej. Kiedy nazwy nie ma, odbiorca musi sam wykombinować, co tak naprawdę widzi. Kiedyś byłem zaproszony do Osnabrück, na uczelnię matematyczną, gdzie robiłem wystawę. W ferworze przygotowań zapomniałem umieścić pod pracami tytuły. Rektor uczelni, z pochodzenia Polak, był przerażony. Powiedział mi, że Niemcy muszą mieć wszystko opisane. Muszą mieć tytuł, wytłumaczenie tytułu, legendę i wytłumaczenie tej legendy. Wernisaż jednak był za piec minut, więc nic nie dało się zrobić w kwestii podpisów. Zapytałem rektora, czy ma dobrych tłumaczy. Miał, byli to historyk sztuki i wybitnym poeta. Powiedziałem, że po prostu opowiem coś o tych rzeźbach, każdemu, kto zapyta. Podczas wernisażu studenci byli rzeczywiście zdezorientowani, nie widząc podpisów pod rzeźbami. Co odważniejsi przyszli do mnie i zapytali: dlaczego nie nazwałem swoich prac. I wtedy, za pomocą tłumaczy, przedstawiłam im taką teorię: to jest uczelnia matematyczna, gdzie studenci zajmują się pojęciami abstrakcyjnymi w większym zakresie niż artyści. Zaproponowałem studentom, by uruchomili szare komórki i spróbowali sami nazwać to, co wiedzą. Tłumacze to wspaniale przetłumaczyli i zadziała się rzecz niezwykła. Studenci mieli tak nieprawdopodobne i niezwykłe pomysły na moje rzeźby, że sam wyniosłem tyle pomysłów z tej wystawy jak nigdy – opowiedział nam historię Kazimierz Kalkowski.

My też zachęcamy naszych czytelników: nazwijcie sami rzeźbę artysty. To ciekawe i bardzo przyjemne doświadczenie.

Reklama