Hej rodzice, jak wasze oceny na świadectwach dzieci? Zabilibyście dziecko za jedynkę?

Kobieta leżąca na certyfikatach
fot. canva.com Więcej ocen nie pamiętam, za wszystkie, które dostałam za dziecko, serdecznie żałuję, postanawiam poprawę – tak mógłby brzmieć tekst spowiedzi rodzicielskiej na koniec roku szkolnego w pandemii. Ale emocje były, co drodzy rodzice? Na tych wszystkich sprawdzianach, kartkówkach, pracach klasowych na zdalnym. Jak na Euro!
istotne.pl 86 grażyna hanaf, felieton

Reklama

Czemu myśmy to robili, o czym nie mówimy na głos, ale każdy to wie, choć na torturach by się nie przyznał? Jak mogliśmy to robić? Tak demoralizować maluczkich, tak ich krzywdzić, tak wypaczać te małe, czyste duszyczki? Nawet na religii pisaliście te sprawdziany z dzieckiem, co?

A nauczyciele naprawdę się postarali, uruchamiając te wszystkie tarcze antyrodzicielskiego wsparcia. Wymyślne sposoby oceniania, dzielenie na grupy, co sprawdzian to inna technika, czas wyśrubowany, by nie zajrzeć do Google. I co? I tak byliśmy lepsi. Wygraliśmy! Biało-czerwone to barwy niezwyciężone! 

Gdyby nauczyciele tyle trudu włożyli w nauczenie swoich uczniów, jaki włożyli w wymyślanie sprawdzenia tego, czego nie nauczyli na zdalnych lekcjach, to mielibyśmy geniuszy! To byłby raj na ziemi. A tak trzeba było dziecko wspomóc.

Dlaczego? Dlatego, że ocena jest najważniejsza! Chodzi o zwycięstwo! Nie wiedza, nie to, co zostaje w głowie, to nie liczy się w polskiej szkole. W tym systemie walczymy tylko o średnią. O piątki, szóstki, o promile po przecinku! A jak walczymy, to do końca. To o honor, to o Polskę, to o wszystko! Bo matka Kowalskiego siedzi na zdalnym i też pomaga swojemu pisać te sprawdziany, a ojciec Nowaka jest po politechnice i trzaska mu zadania z przedmiotów ścisłych.

Co tam dzieci, co tam praktyczna wiedza, co tam te wszystkie psychologiczne bajdurzenia o tym, jak uczy się mózg i że ważne jest, by wiedza przekazywana dziecku była potrzebna i praktyczna. Nic to! W błoto to, my idziemy po ocenę!

Spotkałam dwa dni temu małego człowieka, gdy wracał umęczony ze szkoły. Pytam go, co u niego, jak życie, jak szkoła? Odpowiada, że fatalnie, w szkole nudno, źle i bez sensu, że na zdalnym było lepiej. Mniej hałasu, krzyku, stresu. I nagle pyta, czy chcę zobaczyć jego oceny? Pewnie, że chcę! Dzieciak jest super fajny i mądry, poza tym lubię chłopaka. Mówię, dawaj te oceny. Otwiera na swojej komórce apkę z e-dzienniczkiem i prezentuje mi z dumą oceny końcowe. Same piątki z góry na dół. Zatkało mnie. Mówię dzieciakowi, że gratuluję, że szacunek, bo to w cholerę pracy jest, bo to krew, pot i łzy.

W głowie jednak jakiś głos mi podpowiada, że to szaleństwo w tej pandemii mieć te piątki, w tej szkole, gdzie liczy się wykuć, zdać i zapomnieć, ale milczę. Nie pytam go, czy coś pamięta z tego, co za tymi piątkami stoi? Czy na przykład zna datę podpisania traktatu wersalskiego czy brzeskiego, czy coś powie o wiązaniu kowalencyjnym czy elektroujemności, czy poda mi kilka dopływów Odry, albo typologie krajobrazu naturalnego w Polsce. Albo czy chociaż będzie wiedział, jak nazywało się drzewo rosnące pod oknem Ani z lektury „Ania z Zielonego Wzgórza”? Kiedy tak na niego patrzę, myślę: a może on to wszystko wie? A może to ja się mylę?

I jeszcze raz mu gratuluję, a on mi odpowiada, że za jedynkę, to jego mama by go zabiła. Tak to mówi w słoneczny dzień, lekko, bez frasunku. A mnie mrozi. – Nie zabiłaby cię matka, co ty mówisz?! – ripostuję. – Zabiłaby mnie! – odpowiada fajne dziecko z głębokim przekonaniem o prawdzie swojego przekonania. Śmiejemy się, to przecież taki żarcik.

Rodzicu, przecież nie zabiłbyś swojego dziecka, bo dostało jedynkę?! No skrzyczałbyś, odebrał komórkę, ukarał jakoś, by dzieciakowi w pięty poszło, ale byś nie zabił? Prawda?

Grażyna Hanaf

Reklama