Pancerniacy ze Świętoszowa szykują się do misji w Afganistanie

Pancerniacy ze Świętoszowa
fot. kpt. Monika Wywiórka Jak zachować się pod ostrzałem snajpera, ewakuować rannego z pola walki osłaniać VIP-a, szybko i skutecznie przeszukać budynek – to tylko część zadań, z którymi na poligonie w Wędrzynie mierzą się żołnierze z 10 Brygady Kawalerii Pancernej. Tam właśnie od kilku tygodni przygotowują się do misji w Afganistanie.
istotne.pl 183 wojsko, 10bkpanc

Reklama

Są tu poczta, internat, muzeum, restauracja, ulice: Cisowa, Sosnowa, Dębowa... Jest nawet meczet – spomiędzy domów widać białą wieżyczkę minaretu, którą wieńczy skrzący się złotem półksiężyc. Na pierwszy rzut oka pasuje do tego miejsca raczej średnio. Rzecz jednak w tym, by żołnierze w jak największym stopniu poczuli atmosferę Afganistanu czy Iraku, bo dla części z nich za chwilę takie widoki staną się codziennością... Tak wygląda Centralny Ośrodek Zurbanizowany na poligonie w Wędrzynie. Innymi słowy: zbudowana od podstaw makieta miejscowości, gdzie pododdziały wojsk lądowych i specjalnych szkolą się w tak zwanej taktyce czarnej. Wiąże się ona z walką w mieście.

Z dala od okna

– Przyjechałem tutaj, żeby obejrzeć, jak żołnierze 10 Brygady Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa przygotowują się do misji w Afganistanie. W ośrodku mamy obecnie trzy plutony. Ćwiczymy jednocześnie w kilku miejscach. Możemy sobie na to pozwolić, bo dziś jesteśmy tutaj sami – wyjaśnia ppłk Marek Fiałka, p.o. dowódcy XIII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie, który na co dzień dowodzi 10 Batalionem Zmechanizowanym „Dragonów”. Stoimy w cieniu budynku z szyldem restauracji i czekamy. Chwilę później u szczytu ulicy pojawia się pierwszy pojazd ciężarowo-terenowy. Wolno toczy się pośród zabudowań. Za nim drugi, potem trzeci. Na dachach kabin „gunnerzy” z gotowymi do strzału karabinami. Po obydwu stronach kroczą żołnierze. Na sygnał przyklękają, lustrując najbliższe otoczenie. Radio dowódcy plutonu, który stoi obok nas, trzeszczy, spływają kolejne meldunki.

– Patrol otrzymał zadanie, by przeszukać budynek numer 427 – tłumaczy ppłk Fiałka. To stojący po drugiej stronie ulicy trzypiętrowy „internat”. Żołnierze wysypują się z ciężarówek i zajmują wyznaczone pozycje: wzdłuż bocznej ściany, pod osłoną betonowych płyt pobliskiego przejścia podziemnego, za pojazdami. Kilku wchodzi do budynku. – Wewnątrz należy przeszukać po kolei każde z pomieszczeń, a przy tym trzymać się z dala od okien. To ważne, bo strzał może paść z zewnątrz: z ulicy albo sąsiedniego budynku – powie później kpr. Adrian Stefański, dowódca sekcji, która sprawdzała wnętrza „internatu”. Ostatecznie okazały się puste. I kiedy już żołnierze opuszczali budynek, padł strzał. Oddał go snajper ukryty na piętrze sąsiedniej poczty. Kula dosięgła dowódcę sekcji. Patrol musiał się natychmiast przegrupować.

– W takim wypadku podstawowym zadaniem jest ewakuacja rannego i wywiezienie go ze strefy śmierci – wyjaśnia kpr. Stefański. Pośród dobiegającego zewsząd krzyku, ranny został natychmiast załadowany na jedną z ciężarówek, po czym kolumna ruszyła w górę ulicy. – Takie zdarzenia zwykle trwają minutę, dwie, może parę minut. Byłem na kilku misjach w Afganistanie. Tylko raz brałem udział w wymianie ognia, która przeciągnęła się do godziny – przyznaje ppłk Fiałka. – Podczas tego typu zdarzeń pododdział musi zareagować błyskawicznie. Żołnierze powinni wiedzieć, jakie pozycje zająć, jak prowadzić ogień, by nie stanowić zagrożenia dla swoich kolegów. To kwestia swego rodzaju pamięci mięśniowej. Automatyzmów, które trzeba wyćwiczyć. Tutaj wypadło to całkiem nieźle – przyznaje ppłk Fiałka.

Snajper na dziesiątej

Tymczasem idziemy dalej. Na sąsiedniej ulicy inny pododdział ćwiczy ochronę VIP-a. Pod jeden z budynków zajeżdżają dwa wozy. Tymczasem do wejścia zmierza człowiek w mundurze i kamizelce kuloodpornej, ale bez broni. To właśnie on na potrzeby szkolenia wcielił się w rolę osłanianej osoby. Porusza się w silnej obstawie. Otaczają go trzej żołnierze uzbrojeni w karabinki. Kilka metrów przed nim idą kolejni dwaj, kolumnę zamyka trzeci. Zanim jednak VIP wejdzie do budynku, pomieszczenia zostają dokładnie przeszukane. Robi to wydzielona z plutonu sekcja. „Czysto” – rozlega się hasło. Można rozpocząć spotkanie. VIP znika w budynku w towarzystwie jednego tylko żołnierza. Pozostali utworzą na zewnątrz kordon bezpieczeństwa. Po kilku chwilach spotkanie się kończy. VIP nie wsiada jednak do samochodu. Postanawia pójść jeszcze w dół ulicy. Żeby np. spotkać się z mieszkańcami.

„Snajper na dziesiątej!” – krzyczy naraz ktoś z ochrony. VIP zostaje rzucony na ziemię. Dwaj żołnierze osłaniają go własnymi ciałami. Kolejni przyklękają gotowi do strzału. Jedna z ciężarówek staje w poprzek drogi, druga wykręca. Żołnierze prowadzą pochylonego VIP-a w jej kierunku. Pakują go do wnętrza. Ciężarówka wjeżdża pędem z sąsiednią ulicę. Zagrożenie zażegnane. – Zabezpieczanie oficjalnych spotkań podczas misji będzie jednym z naszych głównych zadań – wyjaśnia st. chor. sztab. Wojciech Ziółkowski, zastępca dowódcy piątego plutonu ochrony PKW. – Procedura za każdym razem jest podobna. Tutaj do bezpośredniego ataku nie doszło, ale żołnierze musieli błyskawicznie zareagować na potencjalne zagrożenie. Nasz VIP zawsze musi pozostawać w tzw. strefie bezpieczeństwa – dodaje.

Idziemy dalej. Ulica pnie się w górę ku kolejnemu skrzyżowaniu. Pomiędzy zabudowaniami po prawej spalony autobus, wygląda jak pocztówka ze strefy wojny. Kilkaset metrów dalej kolejni żołnierze. Ich pododdział skupia się na samym przeszukiwaniu budynków. – Według scenariusza drużyna złożona z dwóch sekcji prowadzi patrol, podczas którego zostaje ostrzelana. Nie wiadomo dokładnie, skąd padł strzał, należy więc sprawdzić okoliczne budynki. Żołnierze przegrupowują się. Jedna z sekcji zostaje na zewnątrz, druga będzie wchodzić do pomieszczeń – zapowiada mł. chor. Wojciech Chojnacki, dowódca drużyny w piątym plutonie.

Na co będą zwracać uwagę? – Na wszystko, począwszy od zgromadzonych pod ścianami zwałów śmieci, w których mogą być ukryte ładunki wybuchowe, po podejrzanie wyglądające druty czy odciągi mogące służyć do ich odpalenia – tłumaczy chorąży i dodaje, że przeszukiwanie pomieszczeń to jeden z najtrudniejszych elementów związanych z czarną taktyką. – Do tego rodzaju zadań przygotowywana jest cała sekcja, ale kluczowe znaczenie ma tutaj doświadczenie. Żołnierze wchodzą w zamkniętą, nieznaną sobie przestrzeń. Do tego wszystko odbywa się bardzo szybko. W razie zagrożenia na reakcję mają zaledwie ułamek sekundy. Tutaj trzeba mieć naprawdę mocne nerwy – podkreśla podoficer.

Tym razem to, co się dzieje wewnątrz budynku, będę mógł obejrzeć na własne oczy. – Tylko powiedzcie chłopakom, że wewnątrz będzie pan w bordowej bluzie – rzuca ppłk Fiałka do dowódcy drużyny. – W przeciwnym razie potraktują pana jak kogoś z podgrywki. Potencjalnego przeciwnika – zwraca się do mnie. Wchodzę więc do domu i ustawiam się w rogu jednego z pokoi. Tymczasem przed budynkiem hamuje ciężarówka. Po chwili do pomieszczenia wsuwa się lufa karabinu. Za nią żołnierz w pełnym rynsztunku. Rozgląda się po pokoju, po czym przechodzi do kolejnego. W tym czasie jego koledzy rozbiegają się po innych częściach budynku. Jeden schodzi do piwnicy. Wszystko to trwa maksymalnie kilka minut. Ostatecznie żołnierze gromadzą się po dwóch stronach wyjścia, pojedynczo, wybiegają na zewnątrz, wskakują do ciężarówki, odjeżdżają. Czysto.

– Na poligonie w Wędrzynie ćwiczymy już od trzech tygodni. Oczywiście nie tylko w ośrodku zurbanizowanym – podkreśla ppłk Fiałka. Żołnierze ćwiczą strzelanie – pojedynczo i w drużynie, doskonalą się też w technice szturmowania wzgórza. – W poniedziałek pojawią się u nas koledzy z Akademii Wojsk Lądowych, którzy przywiozą ze sobą laserowy symulator strzelań (LSS) rejestrujący trafienia. Dzięki temu będziemy mogli odtworzyć warunki maksymalnie zbliżone do realnego pola walki – zapowiada p.o. dowódcy kontyngentu.

Wszystko to stanowi wstęp do zaplanowanej na koniec maja certyfikacji na poziomie drużyn. Potem żołnierzy czekają kolejne miesiące szkolenia. Jesienią odbędzie się certyfikacja całego kontyngentu. – Do Afganistanu najpewniej ruszymy pod koniec tego albo z początkiem przyszłego roku. Choć tamtejsza misja przekształciła się ze stabilizacyjnej w szkoleniowo-doradczą, w kraju nadal jest niebezpiecznie, a my w każdej chwili możemy zostać zaangażowani w zadania poza bazą, choćby wspomnianą ochronę VIP-ów czy konwojowanie. Dlatego musimy być przygotowani na każdą ewentualność – podsumowuje ppłk Fiałka.

Tekst: Łukasz Zalesiński, Polska Zbrojna. Zdjęcia: kpt. Monika Wywiórka

Reklama