Historyczna (nie)pamięć

Pomnik w Legnicy
fot. Grzegorz Polak/Wikimedia Commons Pamięć o ważnych wydarzeniach, rocznicach wpisuje się w polską kulturę i tradycję. Zdarza się jednak, że jedne symbole czcimy, a inne już dawno wyrzuciliśmy na śmietnik historii.
istotne.pl 0 historia, paweł skiersinis, bolesław kubik

Reklama

Ostatnio na łamach Istotne.pl podjęto dyskusję o współpracy Bolesława Kubika z Urzędem Bezpieczeństwa. Szybko okazało się, że jest to informacja nieprawdziwa. Pierwszy powojenny burmistrz Bolesławca, mimo że wywodził się z władzy ludowej, był postacią pozytywną i tak samo zapisał się w historii miasta.

Zastanawia mnie, dlaczego gdy tak mocno lustrujemy naszych bohaterów, pomijamy inną kwestię. Dlaczego nie zajmiemy się obcą symboliką od zawsze obcej nam ideologii? Mam tu na myśli sowieckie pomniki, które rozsiane są po całej Polsce. Niektóre z nich przeszły już dawno do lamusa, lecz wiele nadal ma się dobrze. Ich usunięcie wzbudza wiele kontrowersji. Często bronimy ich obecności jako pamiątki po dawnym systemie.

Bolesławiec został oszczędzony pod tym względem. W mieście sowieckie monumenty znajdziemy głównie na radzieckich cmentarzach wojennych. Tym przy ulicy Willowej oraz tym zlokalizowanym na rogatkach miasta – cmentarzu wojennym im. Michaiła Kutuzowa. Spoczywają tu żołnierze radzieccy 7 Korpusu Pancernego Gwardii i 31 Dywizji Piechoty 1 Frontu Ukraińskiego. Czerwonoarmiści zginęli podczas wyzwalania Bolesławca. Również w tym miejscu pochowano serce feldmarszałka Kutuzowa. Serce zabrali wyjeżdżający z Polski Rosjanie, ale o kampanii napoleońskiej i śmierci carskiego dowódcy przypomina nam pomnik w kształcie złamanej kolumny z dębowym wieńcem.

Trzeba podkreślić, że wszystkie wojenne cmentarze, niezależnie, kto na nich spoczywa, powinny być traktowane z należytym szacunkiem. Nie chodzi tu przecież o ideologiczną czy narodową zemstę. Cmentarze te są też odpowiednim miejscem dla sowieckich pomników, które nadal zdobią polskie miasta.

Jednym z bardziej znanych radzieckich pomników jest pomnik Wdzięczności dla Armii Czerwonej w Legnicy. Usytuowany jest on w sercu Małej Moskwy.

Sama Legnica jest miastem szczególnym. Wszyscy wiemy, że do lat 90. stacjonowały tu wojska radzieckie, a dokładnie jednostki wojskowe Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej. Wspomniany pomnik postawiono w roku 1951. Zachowane stare fotografie pomnika można zobaczyć w galerii na stronie http://dolny-slask.org.pl/518740,Legnica,Pomnik_Wdziecznosci_dla_Armii_Radzieckiej.html.

Dyskusja wokół tego monumentu trwa od momentu wyjazdu Sowietów z Legnicy. Do tej pory nie podejmowano większych wysiłków, aby pomnik przenieść w inne, mniej reprezentatywne miejsce. Niedawno rozstrzygnięto konkurs na rewitalizację placu, zatem jest szansa, że pomnik zmieni swoje położenie.

Ostatnio na Facebooku, na jednej ze stron dotyczących historii Dolnego Śląska, rozgorzała polemika nad usunięciem monumentu z pl. Słowiańskiego. Komentarzy było naprawdę wiele. Były one różne w zależności od poglądów. Jedni byli za, inni przeciw. Niektórym pomnik kojarzył się ze szczęśliwym dzieciństwem (jak widać, nawet o to dbała zaprzyjaźniona armia). Wiele osób uważa, że, owszem, to relikt przeszłości, ale przypominający o sowieckiej historii Legnicy.

Punktem wyjścia jest zadanie sobie pytania, co tak naprawdę pomnik Wdzięczności oznacza? Moim zdaniem, niewiele. Z jego symboliki można odczytać przyjazny przekaz: braterskie stosunki polsko-radzieckie. Jak najbardziej trzeba oddać cesarzowi to, co cesarskie, i pamiętać o wyzwoleniu Polski i Ziem Odzyskanych spod okupacji niemieckiej. Nie kwestionuję ani trochę przelanej radzieckiej krwi. Stąd też należny szacunek poległym, pochowanym na radzieckich cmentarzach wojennych.

Sprawa tego pomnika i wszystkich pomników-symboli stalinizmu ma jednak drugie dno. Przecież ta sama armia przyniosła nam zniewolenie wraz z napaścią 17 września 1939 roku. Mało tego, można przyjąć, że od tego momentu utraciliśmy Kresy Wschodnie raz na zawsze. Alianci nawet nie podejmowali rozmowy co do polskich ziem na wschodzie. Otrzymaliśmy jedynie zapewnienie, że w zamian otrzymamy „coś” kosztem Niemiec.

Wraz z radziecką interwencją rozpoczęły się na wschodzie Polski liczne eksterminacje polskiej ludności. Sprawa Katynia tylko potwierdza zbrodnicze zamiary.

Jednak Armia Czerwona wyrządziła krzywdy polskiemu narodowi nie tylko podczas II wojny światowej. Nie zapominajmy o wojnie o granice na wschodzie, po odzyskaniu niepodległości. Armia bolszewicka już w 1919 i 1920 r. mordowała, gwałciła i niszczyła wszystko. Wszystko, co polskie. Pamiętajmy o Bitwie Warszawskiej, tak krwawej jak cała wojna polsko-bolszewicka. Bitwa ta jest jednym z wielu dowodów na siłę polskiego państwa. Wielu historyków uważa, że Piłsudski niepotrzebnie zatrzymał się w pogoni za rozbitymi bolszewikami. Przez wielu historyków i publicystów wysuwane są koncepcje niewykorzystanej możliwości zdobycia Moskwy (Piotr Zychowicz, Wiktor Suworow). Gdyby Polacy zawarli sojusz tzw. białymi generałami (carskimi dowódcami walczącymi z rewolucją bolszewicką), można byłoby zdobyć Moskwę i rozbić bolszewizm. Niestety, Marszałek liczył, że Rosja osłabi się wewnętrznie przez wojnę domową, a komunistyczna władza będzie słaba. Rosja Radziecka miała być mniejszym złem i nie zagrażać odrodzonej Polsce.

Trudno to jednak oceniać. Nikt nie mógł przecież przewidzieć pewnych wydarzeń, choć błędem było nietworzenie silnej polskiej armii w okresie międzywojennym. Przedwojenni politycy snuli imperialistyczne marzenia o wielkiej Rzeczypospolitej, a polityka zagraniczna Józefa Becka odstawała od politycznej rzeczywistości.

Odłóżmy to jednak na bok. O sytuacji w II RP można by pisać długo. Należy jedynie zwrócić uwagę, na to co stało się z Polakami, którzy pozostali po sowieckiej stronie, za rzeką Zbrucz.

Otóż zaakceptowanie linii granicznej na Zbruczu dla jednych (w tym Romana Dmowskiego) było optymalnym rozwiązaniem. Dzięki osiągnięciu granicy sprzed drugiego rozbioru, mieliśmy stać się państwem silnym i w miarę jednolitym. Wojsko Polskie zajęło tereny za Zbruczem i można je było śmiało odzyskać. Niestety, uważano wówczas, że są to tereny z niebezpieczną ilością mniejszości narodowych. Miały one zagrażać jednolitości Polski. Oprócz tych mniejszości (białoruskiej i ukraińskiej) żyło i mieszkało tam wielu Polaków. Około 1,5 miliona. Spotkał ich tragiczny los – przesiedlenia, katorga i śmierć. Polskiej delegacji negocjującej przebieg granicy z Rosją Radziecką zabrakło determinacji, aby odzyskać jak najszersze terytorium z czasów w I Rzeczypospolitej.

Władza sowiecka wykorzystała to niejednokrotnie. Gwoździem do trumny polskich Kresów była napaść z 17 września, po której raz na zawsze utraciliśmy te terytoria. Sama nazwa też budzi kontrowersje wśród historyków. „Kresy” to przecież obrzeża, pogranicze, a w naszym przypadku były to ziemie najcenniejsze, stanowiące jeden z filarów polskiej państwowości, kultury i tradycji.

Zostawmy na chwilę tę sowiecką przeszłość. Na Dolnym Śląsku mamy przecież do czynienia z innymi pamiątkami przeszłości. Stosunek do nich też nie zawsze był pozytywny. Mowa o niemieckich zabytkach, pomnikach, obiektach związanych z niemiecką historią. Wiele „niemieckich” zabytków nie przetrwało. Dziś w ruinie pozostał zamek w Gościszowie, klasztor magdalenek w Nowogrodźcu, kościół ewangeliki w Ocicach i wiele, wiele innych.

Przykład polonizacji poniemieckich reliktów przeszłości ukazuje w swoim artykule http://tropografie.blogspot.co.uk/2016/03/polonizacja-kamienny-drogowskaz-w.html#comment-form jedna z blogerek. Autorka pisze między innymi:

Drogowskaz w Łaziskach to przykład powojennej akcji „odniemczania” tzw. Ziem Odzyskanych. Niemieckie napisy i szyldy miały zniknąć z przestrzeni publicznej […].

Jest to jeden z przykładów powojennej dewastacji tego, co niemieckie, co kojarzyło się z wojną i cierpieniem. Trudno tu szukać usprawiedliwień, ale pamiętajmy, że wojna wyzwala najgorsze instynkty, których Polacy także doświadczyli.

Problem z zabytkami na Dolnym Śląsku był taki, że często też nie niszczono ich w odwecie. Nie było czasu na ich ratowanie. Odbudowa kraju była ważniejsza. Istniało wiele poważniejszych problemów niż dbanie o zabytki. Niekiedy poniemieckie obiekty stanowiły źródło tak bardzo potrzebnych materiałów budowlanych.

Są jednak przypadki ocalania poniemieckich zabytków. W 1959 roku Kazimierz Leder, ówczesny naczelnik Poczty w Nowogrodźcu, wraz z pocztowcami, mieszkańcami Nowogrodźca i Ołdrzychowa ustawił na pierwotnym miejscu słup milowy poczty saskiej. Dzięki temu ten cenny zabytek jest ewenementem w skali całej Polski. Jedyny słup poczty saskiej, który blisko przez 300 lat, prawie nieprzerwanie, stoi na łużyckiej ziemi.

Zatem kwestia sowieckich symboli i niemieckich zabytków jest już za nami. Ocena historyczna często też ma niewiele wspólnego z prawdą obiektywną. Często jesteśmy nieobiektywni i nie trzymamy się jednej linii. Bywa, że jako społeczeństwo zmieniamy zdanie, a prawda miesza się z hipokryzją. Tak jest w przypadku Żołnierzy Wyklętych. Dla jednych to bohaterowie, dla pozostałych ˜– bandyci.

Wydawać by się mogło, że w wolnej Polsce prawda zawsze się obroni. Cóż, wzajemne spory utrudniają i komplikują wszystko. Chciałbym w tym miejscu odnieść się do artykułu „Gazety Wyborczej”, która tak „pięknie” opisała postać Zygmunta Szendzielarza, szerzej znanego jako Łupaszka. Zastanawia mnie dziennikarski obiektywizm, który coraz bardziej zależny jest od koloru poglądów. Smutne, ale cóż… prawdziwe. Nie chodzi mi tu o „ten” ostatni artykuł. Nie... Kwestie polityczne warto odłożyć na bok.

Warto przypomnieć, co „Wyborcza” napisała tutaj: http://wyborcza.pl/alehistoria/1,133658,14521667,Wojna_majora__Lupaszki_.html (w roku 2013). Tekst ten jest w całkowicie innym tonie od tego ostatniego. Nie wiem, czemu dziennikarze jednej z największych gazet w Polsce tak zmieniają zdanie. Dlaczego trzy lata temu Łupaszka to był bohater, a dziś bandyta? Może to przypadłość „Wyborczej”. Może nazwa też zobowiązuje…

Wypowiedź Tomasza Lisa na Twitterze również nie została niezauważona. Naczelny „Newsweeka Polska” napisał:

Prezydent RP oddawał dziś cześć mordercy cywilów, Łupaszce. Takie PiS-owskie „przywracanie godności”.

To przywracanie godności skomentował między innymi dziennikarz i redaktor portalu www.cosnowego.idiks.org Damian Racławski, który stwierdził, że:

Retoryka pozostała ta sama. Jaruzelski, Kiszczak to ludzie honoru, a Pilecki, Zapora, Inka to bandyci.

Który z dziennikarzy ma rację? To pytanie pozostawiam otwarte. Myślę, że każdy już zna odpowiedź.

Historyczna niepamięć o sowieckich zbrodniach, o czerwonym holocauście, Żołnierzach Wyklętych, którzy walczyli o Polskę w pełni niepodległą, osiąga apogeum. Może warto zastanowić się, czy chcemy być dumni z naszej narodowej historii, czy z obcych symboli? Kto jest zdrajcą, a kto bohaterem? Przykład pomnika Wdzięczności dla Armii Czerwonej w Legnicy doskonale obrazuje obojętność na prawdę historyczną. Na pl. Słowiańskim może przecież stanąć wiele innych monumentów. Warty upamiętnienia jest książę Henryk Pobożny, Witelon, Jadwiga Śląska czy ostatni z rodu Piastów – Jerzy Wilhelm. Miasto posiada wiele znakomitych postaci wpisujących się doskonale w historię Ziem Odzyskanych, dawnych ziem piastowskich.

Paweł Skiersinis


Paweł SkiersinisPaweł Skiersinisfot. archiwum autora

Autor jest blogerem, pasjonatem historii, a szczególnie dziejów Dolnego Śląska i Polski. Dlaczego Dolny Śląsk? Jak sam mówi: – A czemu nie? Najciekawsza jest historia wokół nas, dotycząca nas samych i naszych przodków.

I dodaje: – Staram się przedstawiać historię z innej strony, w sposób ciekawy, nie typowo książkowy, pełen suchych dat i faktów. Prezentowane przeze mnie artykuły dotyczą faktów, których nie znajdziemy w podręcznikach i znanych publikacjach. Losy Dolnego Śląska są niewątpliwe ciekawe i pasjonujące, warto zatem czasem poświęcić im choć krótką chwilę.

Więcej na blogu Pawła Skiersinisa.

Reklama