„Rewers” od 8 stycznia w kinie Forum

istotne-logo
fot. istotne.pl Premiera „Rewersu” w bolesławieckim kinie Forum w piątek, 8 stycznia, o 19:00. Poniżej prezentujemy recenzję Katarzyny Boćkowskiej.
istotne.pl 0 forum, kino, film

Reklama

5 marca 1953 roku przestało bić serce wielkiego przywódcy Józefa Stalina. Ten smutny fakt pogrążył na wiele dni w żałobie cały blok wschodni. Stawały fabryki, wyły syreny. Potem w każdym ośrodku kultury, w każdej szkole, w fabrykach przygotowywano apele, wieczornice, na których czciło się imię zmarłego wodza.

Tak było między innymi w Lipsku, malej miejscowości nad Biebrzą na Podlasiu. Tam kilka dziewcząt zapytało przygotowującego salę młodego mężczyznę o to, co się będzie działo na uroczystości. Zagadnięty odpowiedział żartem, że chodzi o podział schedy po Stalinie. Panny nie wyczuły jednak dowcipu. Kiedy apel dobiegał końca, przypomniały publicznie, że trzeba jeszcze podzielić spadek. Autor niefortunnego żartu został aresztowany. W areszcie straszono go poważnymi konsekwencjami jego czynu. Mężczyzna popełnił samobójstwo, a jego ciężarna żona z powodu szoku wywołanego śmiercią męża urodziła niewidome dziecko. Wydarzenie opisał w liście zrozpaczony ojciec samobójcy. Tekst ten po latach wszedł w skład publikacji „Listy PRL-u”.

O owej książce przypomniałam sobie, kiedy wyszłam z kina po obejrzeniu „Rewersu” Borysa Lankosza. Film bowiem od strony wizualnej świetnie wprowadza nas w początek lat pięćdziesiątych: czarno-białe zdjęcia zmontowane z nagraniami kroniki filmowej, ubrania głównych bohaterów, wnętrza, w jakich mieszkają i pracują, Pałac Kultury. To wszystko oglądałam już wcześniej m.in. w publikacji „Listy PRL-u”, która pełna jest reprodukcji plakatów, znaczków i zdjęć z tamtych czasów. Najważniejszą jednak analogię stanowi dla mnie to, że obie opowieści, i ta filmowa, i ta z lipskiego listu, pokazują, że historia, pisana przez największych tego świata, w najokrutniejszy sposób dotyka ludzi najmniej za nią odpowiedzialnych. O tych pierwszych uczymy się na lekcjach, o tych drugich szybko niestety i niesłusznie zapominamy.

Jest rok 1952. Główna bohaterka filmu Lankosza – Sabina – to nieopierzona redaktorka w pewnym warszawskim wydawnictwie. Co prawda jej rodzina to przedwojenna inteligencja (matce granej przez Krystynę Jandę zabrano aptekę, dziadek miał kiedyś kamienicę), ale dzięki bratu – artyście malarzowi tworzącemu socrealistyczne płótna – udało im się zdobyć wygodne mieszkanie. Dziewczyna wydaje się do tego wierzyć w ideały nowej epoki. Co prawda nie chce oddać do skupu złotej jednodolarówki, przechowywanej jako rodzinny skarb, a w czasie wojny pragnęła przyłączyć się do powstania warszawskiego, ale razem z matką i bratem dostosowali się do socjalistycznej rzeczywistości. Problemem, z którym Sabina boryka się wraz z matką i babką (odtwarzaną przez Annę Polony), jest raczej jej przyszłe staropanieństwo. Matka za wszelką cenę szuka jej odpowiedniego kandydata na męża. Sabina jednak – zakompleksiona, szara myszka z tomikiem poezji w ręku – marzy raczej o księciu z bajki niż statecznym księgowym. I ów książę o imieniu Bronisław (w postaci przystojnego Marcina Dorocińskiego) nagle pojawia się w jej życiu. Droga do happy endu zaczyna się jednak komplikować. Bronisław w rzeczywistości tylko z urody przypomina księcia. Zmusza Sabinę do podjęcia decyzji rzutującej na całe jej życie. Żeby nie zdradzać szczegółów zakończenia, napiszę tylko, że ta z pozoru prosta historia okazuje się jednak zupełnie niebanalna. I choć to komedia (jak się okazuje – czarna), czyn Sabiny jest zdecydowanie niekomediowy.

Kadr z filmuKadr z filmufot. www.rewers-film.pl

Film zachwyca znakomitą grą aktorską – trzypokoleniowy tercet babci, matki i córki potrafi rozśmieszyć do łez, przypomina też nieco silne kobiety Almodóvara. Do tego dochodzą świetne, często przezabawne dialogi, komizm sytuacyjny i komizm postaci – jako dowód niemal każda scena z Anną Polony i świetna sekwencja z kandydatem do serca Sabiny, księgowym (rewelacyjny Adam Woronowicz), który „mimo łatwego dostępu do spirytusu wódki po prostu nie dotyka” – znakomicie poprowadzona kamera, umiejętne żonglowanie różnymi gatunkami filmowymi (film noir, thriller, komedia) i znakomity scenariusz Andrzeja Barta, który bez zbędnej martyrologii pokazał nam nieco prawdy o PRL-u. Czyżby Lankosz miał się stać następcą Andrzeja Munka, który jak nikt inny umiał bez zadęcia pokazać II wojnę światową? Czyżby Bart miał być następcą Jerzego Stefana Stawińskiego, scenarzysty Zezowatego szczęścia i Eroiki? Być może znów dobrzy pisarze zaczną, jak w czasach Polskiej Szkoły Filmowej, pisać dobre scenariusze dla dobrych reżyserów.

Co dla mnie szczególnie ważne – „Rewers” pokazuje, że o Polsce Rzeczpospolitej Ludowej można mówić bez konieczności umieszczania opowieści w więzieniach, ważnych urzędach, radzieckich jednostkach wojskowych. Można za to posłuchać muzyki i zwykłych rozmów, z których słowa „Stalin”, „ubek” padały rzadziej niż „mąż” i „sernik”, i zajrzeć do łazienki, kuchni, kawiarni i biura. Tam przecież też się działo życie i alternatywna, ale nie mniej prawdziwa historia zwykłych ludzi, którzy nie musieli być ubekami lub opozycjonistami. I którzy, mimo swej zwyczajności i prób przetrwania w skrzywionej rzeczywistości, czasem musieli spojrzeć straszliwemu systemowi prosto w oczy. Tamci ludzie to przecież nasi rodzice i dziadkowie, którzy w pierwszej kolejności byli rolnikami, urzędnikami, krawcami, ojcami, matkami, a dopiero później bohaterami lub antybohaterami walki o wolność ojczyzny.

Na koniec jeszcze krótkie pytanie, czy dzieło Lankosza ma szansę na Oscara? Chciałoby się powiedzieć – tak. Przecież całkiem niedawno inny film – „Życie na podsłuchu” – o prześladowanym przez Stasi dramatopisarzu otrzymało statuetkę. Polski kandydat może się więc ze swoją tematyką wpasować w oczekiwania jury. Niemniej, inaczej niż w „Rewersie”, historia opowiedziana w „Życiu...” zawiera nieco mniej niuansów, niedomówień, aluzji do mało znanej rzeczywistości, za którymi nie przepada kino hollywoodzkie. Myślę jednak, że nie musimy się tym przejmować – tym razem do Hollywood wysłano naprawdę wspaniały film. „Rewers”, nawet niezauważony przez akademię, wart jest tego, by promować go w każdym możliwym miejscu.

Katarzyna Boćkowska

Reklama