Członkowie Stowarzyszenia Pomocy Zwierzętom ratowali suczkę we wsi Zebrzydowa. Chore i umęczone zwierzę nie wybudziło się z narkozy po operacji guza, który stanowił 20 procent masy zwierzęcia. Właścicielka psa zdawała sobie sprawę z cierpienia suczki, ale nie uważała za ważne, aby ulżyć swojemu psu w bólu.
W mailu do naszej redakcji pan Sławomir (uczestniczący w akcji ratowania psa) opisał zdarzenie, podkreślając, że choć historia suczki z Zebrzydowej jest jedną z wielu, to zrobiła na ratujących tak wielkie wrażenie, że wciąż ją w jakiś sposób przeżywają.
Jako członek zarządu Stowarzyszenia [Pomocy Zwierzętom] uczestniczyłem w akcji odebrania psa nieodpowiedzialnej właścicielce. Sprawa miała miejsce we wsi Zebrzydowa. Otrzymaliśmy wcześniej informację, że pewna starsza pani trzyma suczkę, która oszczeniła się w kwietniu i od tamtej pory cierpi z powodu rosnącego pod brzuchem guza. Rzeczywiście, pies miał pod brzuchem narośl, która stanowiła 20 procent masy całego zwierzęcia. Bez wahania wymogliśmy wydanie suki i zawieźliśmy ją do [weterynarza] doktora Klasy. Ten podjął się operacji psa, aczkolwiek zaznaczył, że szanse powodzenia są niewielkie, bo nigdy podobnego guza jeszcze nie widział. Suka miała pod brzuchem coś, co wzięło się prawdopodobnie z zapalenia gruczołów sutkowych. Gdy ją zobaczyliśmy po raz pierwszy, była w opłakanym stanie, a narośl wyglądała bardzo źle. Była wielka, ciemna i popękana.
Pominę tu dramatyczną akcję zbierania pieniędzy na operację (właścicielka psa nie zamierzała za nic zapłacić) i poszukiwanie tymczasowego domu dla psa. Powiem jedynie, że pomimo naszych starań suczka zmarła po operacji, nie wybudziwszy się nawet z narkozy.
W dalszej części maila pan Sławomir porusza ważny problem całkowitej obojętności niektórych gospodarzy na cierpienie zwierząt.
Od początku działalności [Stowarzyszenia Pomocy Zwierzętom] zmagamy się z problemem trzymania psów na łańcuchach, braku podstawowej opieki, głodzenia zwierząt i instrumentalnego traktowania – zwłaszcza psów. Opisany przypadek jest, niestety, jednym z wielu. Wcześniej zajmowaliśmy się dwoma psami trzymanymi na łańcuchach. Jeden karmiony był obierkami od ziemniaków i miał od lat nieobcinane pazury, drugi marniał z głodu w kiepsko skleconej budzie. Zawsze w takich sytuacjach jest tak, że właściciele trzymają zwierzę, ale ani im się śni łożyć na nie. Wyjaśnieniem jest najczęściej to, że właściciel sam nie ma więcej.
Właścicielka suczki z Zebrzydowej zdawała sobie sprawę, że jej pies cierpi, ma gorączkę i musi odczuwać silny ból, ale nie uważała za konieczne ulżyć zwierzęciu. Głównym argumentem była niechęć wydania na psa pieniędzy. Wciąż w gminie i powiecie brak instytucji, które sprawnie pomagałyby w takich drastycznych sytuacjach.
(informacja Grażyna Hanaf)