Córka Anieli Dorosz, obchodzącej w lutym swoje 101 urodziny, mówi, że mamę zahartowało życie na Wschodzie i proste, zdrowe jedzenie. Rodzina Doroszów przyjechała na nasze tereny w 1945 roku z Bieszczad. – Jechaliśmy w wagonie jak Pawlaki i Kargule, z całym dobytkiem – wspomina córka. – Podróż trwała półtora miesiąca. Mama i tato oraz czworo mojego rodzeństwa osiedliliśmy się w Nowej Wsi Grodziskiej. Mama nie może już zajmować się gospodarstwem, teraz mieszka u mnie, w Bolesławcu.
Aniela Dorosz całe swoje życie spędziła na wsi i w polu. Była panią na włościach. Zajmowała się dużym ogrodem. Owdowiała wcześniej, mąż odszedł w wieku 54 lat. Razem mieli ośmioro dzieci. Wychowywała wszystkie surowo, w dyscyplinie, bez pieszczot. Choć ogromnie wszystkie kochała. Uczyła przede wszystkim, jak przeżyć w najcięższych momentach życia. – Nie żałuję, że nie byłam wychowywana bezstresowo i na wszystko trzeba było zasłużyć – wspomina córka Anieli. – Dzięki wychowaniu, jakie dali mi rodzice, i przykładowi mamy radziłam sobie zawsze. Byłam przygotowana do tego, by przetrwać.
Swoje sto pierwsze urodziny Aniela Dorosz obchodziła z dziećmi, 18 wnukami, 21 prawnukami oraz czworgiem praprawnucząt. Solenizantka cieszy się doskonałym zdrowiem i ma apetyt jak chłop od kosy, jak mówią jej dzieci. Jedenaście lat temu wykryto u niej złośliwego raka żołądka. Groziła jej albo śmierć z głodu, bo organizm nie przyjmował pokarmów, albo ryzyko niewybudzenia się ze śpiączki po operacji. Rodzina zdecydowała o operacji dziewięćdziesięciolatki. Po resekcji żołądka lekarze dawali kobiecie sześć miesięcy życia.
Żyje do dziś. Jest pogodna, sprawna, tylko nie należy już do teraźniejszości. Pamięcią wraca do dzieciństwa, na Wschód, do swoich rodziców. Zapomina, co działo się wczoraj, ale pamięta czasy, jak miała dziewięć lat i trzymała ojca za nogi, prosząc, by nie odchodził na wojnę. Wspomina własną babcię i wymienia jej duży majątek. Ile miała służby, ile koni, ile powozów. Po nocy, budzi się oszołomiona i pyta córki, kim jest. Bierze ją w pierwszej chwili za obcą. Przypomina sobie, że to jej dziecko dopiero po kilku minutach. Nie chce, by wychodziła z domu. Pragnie jej obecności i potrafi wciąż ofuknąć, że za dużo rozmawia z przyjaciółmi przez telefon, jak to mama. Tęskni za swoim gospodarstwem. Jeszcze poszłaby w pole, zajęła się ogrodem, zasiała i zebrała plon.
(informacja Grażyna Hanaf)