Co do samego felietonu - oczywiście, że większość rzeczy w szkole się nie przyda, na część należałoby zwrócić większą uwagę (na przykład samodzielne myślenie i szukanie informacji, żeby nie być zależnym od takich "mediów" jak wy), lub choćby umiejętności interpersonalne, z zakresu ekonomii. Ale z drugiej strony - czy naprawdę chcemy obniżyć poziom edukacji w polskich szkołach do zera? Jak to było wcześniej, że uczniowie dawali radę, w erze bez telefonów, internetu? Naprawdę chcemy mieć coraz to głupsze społeczeństwo? Pewnie, obniżmy wymagania, choćby na maturze - przecież to tylko dodatkowy stres, a w dorosłym życiu człowiek się z nim nie spotyka.
Przeszedłem 12 lat polskiej edukacji, w tym liceum na dość trudnym profilu, nie jestem typem człowieka kującego, ale zdającego sobie sprawę, że jeśli się czegoś podjąłem, to muszę to zrobić dobrze. To mi wpoili rodzice, starsi koledzy. Aktualnie studiuje i mimo, że większość informacji, które zdobyłem w szkole są mi zbędne, to mam poczucie dobrze spędzonego czasu, straconych nerwów podczas sprawdzianów i jako takiego przygotowania się do matury. Materiału jest dużo, ale jego ilość uczy obowiązkowości, umiejętności rozplanowania czasu, punktualności, umiejętności szukania informacji. To mi się bardzo przydaje na codzień - w pracy, na studiach, w życiu prywatnym. A czy pamiętam wzory skróconego mnożenia? Oczywiście, że nie. Ale czy ich nauka pochłonęła setki godzin, nerwy moje i "skrzatów oraz wpłynęła negatywnie na moje życie? Jeszcze bardziej nie.