Natalka ma bojowe wyzwanie – wyzdrowieć

Natalia Gajda
fot. whitepress.pl 11-letnia Natalka ma w sobie takie pokłady energii i zapału, że mogłaby nimi obdzielić kilka dorosłych osób. Od siedmiu lat jeździ na nartach, od pięciu lat konno.
istotne.pl 0 pieniądze, fundacja, 1%, miasto jelenia góra

Reklama

Strzela z łuku, pływa, wygrywa konkursy pierwszej pomocy. Teraz ma tylko krótką przerwę. Przerwę, podczas której musi pokonać nowotwór. I wrócić na dobre do domu, do szkoły i swoich ukochanych koni.

Natalia jest podopieczną fundacji "Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową" to typ sportowca. Uprawia łucznictwo, jeździ na nartach, na koniach. Nigdy nie daje sobie taryfy ulgowej. Poprzeczkę zawsze stawia wysoko, bo jak narty, to tylko biegowe. Jak sama mówi „zjazdówki to sport dla leniwych”. Po szkole zawsze zajęta, a każdy weekend spędza w stajni, pracując przy swoich ukochanych koniach. Na ostatnich wakacjach Natalia bawiła się jak każda nastolatka. Była w górach, na koniach, z koleżankami. Uśmiechnięta i pełna życia. Ale już od początku września, miała coraz mniej sił. Dużo spała i nawet mówiła, że nie może pływać, bo jak zakrywa ją woda, to nie może oddychać.

– Zrzuciliśmy to na karb wieku dojrzewania. Myśleliśmy, że może jej się już po prostu nie chce pływać. Może się rozmyśliła i szuka wymówki – wspomina mama dziewczynki, pani Dorota Gajda. Ale na wszelki wypadek zrobili wszystkie badania krwi. Wyniki były w normie. Aż w końcu przyszedł dzień, który uruchomił całą lawinę.

Życie zmieniło się o 180 stopni

– Natalka pojechała z tatą na weekend do Warszawy, a po powrocie sparaliżowało jej prawą połowę twarzy – opowiada pani Dorota, a Natalka natychmiast dodaje: Porażenie nerwu siódmego.

Jeszcze w Warszawie, w poniedziałek obchodziła swoje 11-te urodziny i dostała prezent – jazdę konną, którą podarował jej wujek.

– Nie chciałam mu nic mówić, ale ja nawet nie miałam siły anglezować – opowiada Natalia patrząc spojrzeniem znacznie dojrzalszym niż u 11-latki. Bo ona zacisnęła zęby i dotrwała do końca jazdy, choć ta wcale nie należała ona do najprzyjemniejszych. Wtedy myśleli, że być może przyplątała się jakaś grypa jelitowa, albo świnka. Tymczasem w klatce piersiowej dziewczynki rósł stopniowo guz. Po cichu i bez większych objawów.

We wtorek, po powrocie do domu, Natalka poszła z mamą do pediatry. Dostała antybiotyk i na drugi dzień miała iść na specjalne lasery. Ale dziewczynka nie była już w stanie wejść po schodach w przychodni do gabinetu na te specjalistyczne naświetlania. Rodzice sami poprosili o skierowanie do szpitala, gdzie ruszyła cała seria badań. Wystarczyło już pierwsze, żeby wszyscy wiedzieli, że sytuacja jest bardzo poważna.

Na RTG wyszedł ogromny guz w klatce, który miał ponad 20 cm średnicy. Lekarze z jeleniogórskiego szpitala odciągnęli tylko wodę z płuc i skierowali Natalkę do kliniki onkologii dziecięcej we Wrocławiu.

– Więc jeszcze w weekend była „zdrową” dziewczynką na wycieczce, a już w czwartek jechała karetką do Wrocławia z podejrzeniem nowotworu – opowiada pani Dorota. Te najgorsze potwierdzenia się niestety potwierdziły – chłoniak złośliwy śródpiersia.

Miesiące w szpitalu

Początek pobytu we Wrocławiu był bardzo dramatyczny. Już pierwszego dnia na onkologii, guz zaczął się rozpadać w niekontrolowany sposób, a to spowodowało, że nerki odmówiły posłuszeństwa. Natalka trafiła na intensywną terapię i zaczęła się nie tyle walka z samą chorobą, ile walka o jej życie. Dopiero po tygodniu, w którym dziewczynka była intensywnie dializowana, mogła zacząć się właściwa terapia. Pierwszy protokół chemii był bardzo ciężki. Natalka nie mogła ruszyć się z łóżka. Nie chodziła, nawet nie siedziała. Miała ataki padaczkowe. Ale to wyjątkowo silna dziewczynka. I mimo że chemia siała spustoszenie w jej organizmie, to Natalka stopniowo odzyskiwała siły. Przez całe trzy miesiące nie opuszczała szpitala. Ale im bliżej było Świąt Bożego Narodzenia, tym większa w niej była wola walki i zaciętość. I w końcu udało się! Tuż przed Wigilią po raz pierwszy Natalia mogła wrócić do domu.

Pewnie trochę pomogło w tym wsparcie, jakie do Natalki płynie z rodzinnej Jeleniej Góry. Choć tylko kilka osób mogło ją odwiedzić w szpitalu, to koleżanki i koledzy z jej szkoły cały czas o niej pamiętają. I na przykład przysłali jej 400 kartek z życzeniami szybkiego powrotu zdrowia. W rodzinnym mieście – ogromna mobilizacja. Aukcje, koncerty, licytacje. Wszystko dla Natalki. A przyjaciele robią wszystko, żeby fanty na licytacje były niezwykłe. Zdobyli pióro prezydenta Andrzeja Dudy, narty Kamila Stocha i piłkę z mistrzostw świata. W jeleniogórskiej filharmonii artyści zagrali i zatańczyli specjalnie dla Natalii.

– To wszystko przywraca wiarę w ludzi – komentuje całą akcję mama Natalki, Dorota Gajda.

Zadanie – wyzdrowieć

Bo to, że Natalka może już teraz między poszczególnymi zabiegami i chemioterapiami wracać do domu, nie oznacza końca leczenia. Walka z chłoniakiem będzie trwać minimum dwa lata.

– Wierzymy, że bardzo intensywna terapia będzie trwać do końca czerwca. Potem ponad rok chemioterapii podtrzymującej – tłumaczy mama.

A Natalka znosi wszystko niezwykle dzielnie. I najbardziej ze wszystkiego tęskni za końmi. Bo odkąd zachorowała nie miała wcale kontaktu ze swoimi ukochanymi zwierzętami. I nawet, jeśli w trakcie leczenia wraca do domu, to i tak nie może odwiedzić swojej ukochanej stadniny.

– I nawet nie mogę pogłaskać konia! – żali się dziewczynka i wzdycha na samą myśl o tym, że musi wytrzymać jeszcze kilka miesięcy. O jej wielkiej miłości przypominają maleńkie kolczyki w kształcie podkowy, które nosi na co dzień. Kolczyki przypominają też o niezwykłej niespodziance, która będzie na nią czekać. Bo Natalka już wkrótce dostanie w prezencie własnego konia. Ale najpierw przed nią bojowe zadanie – wyzdrowieć. Jednak żeby było to możliwe, potrzebna jest pomoc każdego z nas. Wystarczy w swoim zeznaniu podatkowym wpisać KRS 86 210 i pomóc Natalce wygrać z chorobą.

Reklama