List otwarty do Przyjaciół i tych drugich, do środowiska kombatanckiego w Bolesławcu

Logo gazety „Głos Bolesławca”
fot. Głos Bolesławca Wpis archiwalny – Głos Bolesławca.
istotne.pl 3977 bolesławiec

Reklama

Nie ma dymu bez ognia..., ale może ogień nie ten, a dym nieprawdziwy...
Jestem obiektem zniesławiającej plotki, która -jak to bywa z plotką – rośnie w miarę jak biegnie, i już właściwie trudno dociec, co zawiera poza czytelnym zamiarem pomówienia.
Jako człowiek niewątpliwie zasłużony, skoro mam w odniesieniu do czasu wojny zweryfikowany prawie dwu- i półletni okres działalności w ruchu oporu i w Ludowym Wojsku Polskim oraz takie odznaczenia wojenne jak Krzyż Partyzancki, Krzyż Armii Krajowej, Odznakę Pamiątkową "Akcja Burza", Medal Zwycięstwa i Wolności, Odznakę Grunwaldzką, a z drugiej, z tytułu rozległej działalności społecznej po wojnie: Złoty Krzyż, Złotą Odznakę Zrzeszenia Prawników Polskich, złotą odznakę "Zasłużonych dla Dolnego Śląska", srebrną odznakę Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, godność "Honorowego Członka Towarzystwa Miłośników Bolesławca, odznakę "Zasłużony dla Miasta Bolesławca" i in.; skoro przez wiele lat miałem zaszczyt przewodzić miejscowym prawnikom i ekonomistom jako prezes Koła ZPP i prezes Koła PTE, nie tylko nie mogę sobie pozwolić na zlekceważenia tej plotki, ale mam wręcz obowiązek publicznej obrony swego dobrego imienia.
Przeto przede wszystkim wyjaśniam, że na żadne kwestionowanie moich zasług i na żadne potępienie nie zasługuję, a to, co wywołuje taką sensację, przedstawia się następująco.
Jestem synem Poznaniaka – powstańca śląskiego, działacza społecznego i plebiscytowego na Śląsku, który m.in. wcześniej, w roku 1910, uczestniczył w zbieraniu garści ziemi z różnych okolic Śląska (może i z Bolesławca?!) i tę ziemię w ramach "Obchodów Grunwaldzkich" w manifestacyjnym pochodzie wraz z dwoma współdruhami z gniazda "Sokoła" z Biskupic przewiózł na trzech taczkach przez dwie granice na Kopiec grunwaldzki w Niepołomicach pod Krakowem.
W czasie hitlerowkiej okupacji, mieszkając w Ostrzeszowie, w ówczesnym powiecie kępińskim, włączony do Niemiec, a więc na innym terenie, zdołał uniknąć jako taki zdemaskowania przez Niemców. Ale tutaj ja, w dramatycznym zbiegu różnych fatalnych okoliczności, na które nie miałem żadnego wpływu, a których opisanie wymagałoby książki (piszę o tym w swoim pamiętniku), wśród których decydujące znaczenie miało półniemieckie pochodzenie matki, zostałem bez swej wiedzy i wbrew swej woli wpisany na tzw. niemiecką listę narodową (Volkslistę), jako chłopiec, a następnie, pomimo odnotowanej przez Niemców odmowy przyjęcia dowodu niemieckiego, wcielony pod presją, której nie umiałem się przeciwstawić, do formacji saperów kolejowych Wehrmachtu. Po niedługim czasie w kontakcie z warszawską organizacją podziemną i z pomocą ojca, pozorując "zaginięcie", by zapobiec represjom wobec rodziny, uciekam na przełomie 1942/43 r. do Warszawy, skąd włączam się do działalności w Armii Krajowej w Mińsku Mazowieckim. Dwukrotnie zmieniam nazwisko i miejsce stałego zameldowania. Wojnę kończę w tzw. Ludowym Wojsku Polskim.
Nie wiem, z czego z tego okresu można mi robić jakikolwiek zarzut. Bardzo pragnąłbym poznać autora dotyczących mej osoby pomówień, który z niezwykłym uporem wysupływa z mego życiorysu ten nigdy w nim zresztą nietajony tragiczny epizod, za który nie odpowiadam, by dodając mu odpowiedniego smaku zdyskredytować mnie w opinii publicznej.
Podkreślam: zrobiłem dla Polski to, na co mnie było stać. Służę dokumentacją. Może to moje oświadczenie zaspokoi żądzę ciekawości plotkarzy. Zwraca bruderszafty i proponuję niektórych odnowienie. Jestem do dyspozycji w "Arietcie" w dniu 15 czerwca o godzinie 16.
Wreszcie dziękuję tym osobom, które wiary we mnie nie utraciły.
Bogdan Władysław Czyżewski
prawnik i ekonomista
radca prawny

Reklama