Polscy tułacze na Czarnym Lądzie (3)

Logo gazety „Głos Bolesławca”
fot. Głos Bolesławca Wpis archiwalny – Głos Bolesławca.
istotne.pl 3977 bolesławiec

Reklama

W sowchozie Agżan kilkunastoletni chłopiec nie śnił nawet o przygodzie na Czarnym Lądzie, o podróży szlakiem sienkiewiczowskich bohaterów. Tymczasem pobyt w rozgrzanym tropikalnym słońcem MASINDI (Uganda) stał się faktem. Trafił tutaj do obozu przejściowego nr 3, jednego z sześciu lub siedmiu istniejących. Znajdowały się tu kobiety, dzieci, starcy i inwalidzi. W obozie nr 2 był kościółek, w "trójce" -polskie gimnazjum pod baobabem, jak sympatycznie nazwano niecodzienną szkołę. Wszystko to zlokalizowane na dużej polanie, a już 150 m, od osiedla rozciągała się dziewicza dżungla z kipiącym – zwłaszcza nocą -życiem, z przerażającą walką zwierząt i roślin o przetrwanie.
Przybysze zaludnili prymitywne murzyńskie chatki kryte słomą, bez okien i żadnych wygód. Zamiast podłogi – zwyczajne klepisko, spało się pod szczelnymi moskitierami w obawie przed ukąszeniami groźnych dla zdrowia komarów. Gotowano posiłki na zewnątrz, jak na harcerskim biwaku: układano 2 cegły lub kamienie, na tym stawiano garnki czy kociołki i podgrzewano wodę. Wszystko tu było wysuszone i łatwopalne, w okamgnieniu mógł pójść z dymem cały obóz. Wokół lokum mieszkalnego, Polacy uprawiali przy pomocy tubylców maleńkie poletka ziemi, sadząc owocujące dwa razy w roku ziemniaki i ziemne orzeszki. Murzyni mieli prymitywne motyki, ale od wysiłku fizycznego stronili nawet za pieniądze. Przeraźliwy upał wprost porażał. Afryka zadziwiała urodą i dzikością, egzotyką i bujną, kipiącą wprost przyrodą.
Anglicy zaopatrywali obozy w żywność, w przydziałowe skondensowane mleko i konserwy. Jeśli ktoś miał pieniądze – angielskie funty -mógł pojechać rowerem lub przejść pieszo przez dżunglę, jakąś wydeptaną przez zwierzęta ścieżką, do sklepików prowadzonych przez Pakistańczyków czy Hindusów przy asfaltowej drodze prowadzącej wprost do Kampali, stolicy Ugandy. Niektórym rodakom pomagały rodziny z USA czy Kanady, można więc było nabywać u Murzynów kiście bananów, dojrzałych i słodkich ananasów czy fantastycznych w smaku owoców "popo", trochę podobnych słodkością do arbuzów, o czarnym miąższu, które przyrządzało się z innymi owocami południowymi i skondensowanym mlekiem. Delicje, których nic da się z niczym porównać.
Obozowa społeczność była solidarna, skłonna do pomocy i wyrzeczeń. Poprawnie układała stosunki z czarnymi tubylcami. W obozie nr 5 istniał sierociniec dla dzieci wojny, jedna z wewnętrznych uliczek została nazwana "Rób co chcesz", co świadczy o specyficznym klimacie życia i swoistym poczuciu humoru. Podstawę pożywienia stanowiły fasola i ziemniaki, ale to menu wystarczało w gorącym klimacie w kompozycji z. bogactwem owoców i skondensowanego puszkowego mleka. Młodzi odbywali niebezpieczne, emocjonujące eskapady do dżungli, która roiła się od gadów i rozkrzyczanego, wrzaskliwego ptactwa. Niezapomniane wrażenia.
Pakistańczycy wybudowali w obozie szpital, w mahoniowych domkach przy obozie mieszkali zakonnicy z Belgii i Holandii, ale teraz przyszedł czas prawdziwej nauki. Wcześniej młody chłopiec zamienił złoty zegarek otrzymany od mieszkającego w Nowym Jorku wujka na wspaniały rower typu "Herkules", bardzo przydatny w wędrówkach po okolicy. Edukację rozpoczynał w pierwszej klasie afrykańskiego polskojęzycznego gimnazjum pod baobabem. Stąd werbowano dorastającą 16-18 letnią młodzież, która wyjeżdżała następnie do zlokalizowanego w rezerwacie przyrodniczym punktu przejściowego w MAKINDU (kolo Nairobi), a stąd zwarte grupy wędrowały na Bliski Wschód (Port Said, Ismaila). Wśród rozbitych na pustyni namiotów w osadzie Casasin formował się 3 Korpus WP. Pamiętajmy: szalało piekło wojny, także tej pustynnej, każdy żołnierz liczył się na miarę przyszłego zwycięstwa.
Młody Eugeniusz rwie się do wojska, ale przebywa pod opieką matki, a ojciec trafił do Iraku. Korespondują ze sobą, prosi o zgodę na wyjazd matki do lotniczej służby kobiet w Anglii i swój werbunek do armii. Tak się staje: matka ląduje w Jork Schaier na Wyspach Brytyjskich, gdzie mieści się baza lotnicza z. polską obsługą naziemną. 16-letni już chłopiec trafia na krótko do obozowego sierocińca. Pozostał sam – bez bliskich – w sercu Czarnej Afryki.

Reklama