Bolesławiecki wojownik ponownie w Tajlandii

Mateusz Golsztajn
fot. archiwum Mateusza Golsztajna Mateusz Golsztajn 5 września wyruszył ponownie w podróż do kolebki muay thai. Już po raz piąty.
istotne.pl 183 sporty walki, boks tajski, mateusz golsztajn, tajlandia

Reklama

Bolesławianin Mateusz Golsztajn, który w Tajlandii walczy na zawodowym ringu, ponownie wybrał się do kolebki muay thai (boksu tajskiego). Oddajmy głos wojownikowi z Miasta Ceramiki:

Bardzo czekałem na kolejną podróż. Podróżuję do Tajlandii regularnie od 2013 r. Spełniłem wtedy moje największe marzenie. Moim celem było przyjechać do kolebki muay thai, trenować, walczyć, uczyć się od najlepszych mistrzów, wojowników i zdobywać doświadczenia.

Poziom tutaj jest na prawdę ogromny. Boks tajski to sport narodowy w Tajlandii. To ich kultura i tradycja. Ciężka praca i poświęcenie zaowocowało i podczas czwartego wyjazdu udało się zdobyć mistrzostwo w 2016 r.

To wyjątkowe miejsce stało się drugim domem oraz prawdziwym szczęściem bolesławianina. Mateusz:

Zawsze wiernie podążam za pasją i marzeniami. Jeżdżę do Tajlandii, aby się stale rozwijać w moim sporcie. Zdobywać doświadczenie, ćwiczyć pełną parą oraz walczyć. Żyjąc w Tajlandii, skupiam się jedynie na muay thai.

Do tej pory odwiedziłem oraz trenowałem i walczyłem w 7 różnych regionach Tajlandii. To przygoda mojego życia i świetne doświadczenie. Poznałem całkiem inny świat i życie. Stoczyłem w tym czasie 24 walki.

Mam w Tajlandii wielu przyjaciół oraz bardzo dobrze dogaduję się z tymi ludźmi, szybko łapię dobry kontakt i relacje. Uwielbiam ich mentalność i podejście do życia. Są bardzo życzliwymi oraz otwartymi ludźmi. Bardzo pozytywnymi i pogodnymi. Czuję się w Tajlandii zawsze bardzo szczęśliwy i pewny siebie. Łącznie spędziłem w tym kraju prawie 2 lata. Poznałem tę wyjątkową kulturę i ludzi. Języka też udało się trochę „liznąć”, choć nie jest łatwy.

Bardzo się odnajduję w Tajlandii, mogę robić w pełni to, co kocham. Bardzo podoba mi się od początku w tym kraju to, że ludzie są naprawdę zjednoczeni ze sobą. Bardzo życzliwi, przyjaźni i pomocni wobec siebie. Naród jest jak jedna pięść. Jest tu bezpiecznie. Nie ma wandalizmu, zbędnej agresji, szukania zaczepki. Ludzie są bardzo kulturalni i zachowują się na poziomie. Nie ma patologii. Przynajmniej ja poznałem Tajlandię właśnie z tej strony i opowiadam o własnych doświadczeniach. Tajlandia to „Kraina uśmiechu”. Pełen luz.

Bolesławiecki wojownik ponownie w TajlandiiBolesławiecki wojownik ponownie w Tajlandiifot. archiwum Mateusza Golsztajna
Bolesławiecki wojownik ponownie w TajlandiiBolesławiecki wojownik ponownie w Tajlandiifot. archiwum Mateusza Golsztajna

Tym razem bolesławianin wylądował w Tajlandii 6 września, akurat w… swoje urodziny. Bolesławiecki wojownik:

Prezent sobie zrobiłem naprawdę doskonały. Spędziłem kilka pierwszych dni w Bangkoku, odwiedzając ciekawe atrakcje turystyczne, zwiedzając piękne świątynie i spędzając luźno czas. Dobrze znam Bangkok i wiem, co ma do zaoferowania, więc nie marnowałem czasu. Jedzeniem również się delektowałem przez pierwsze dni. Brakowało mi tajskiej kuchni, jest naprawdę smaczna i bogata. W zasadzie wszystkiego mi brakowało, bo naprawdę się przywiązałem do tego miejsca.

Następnie udałem się do miejscowości Hua Hin, oddalonej o 3 h od Bangkoku. Po raz pierwszy odwiedziłem ten region i całkiem spodobało mi się. Morze, góry – fajny klimat. Spędziłem w tym miejscu 2 tygodnie. Zatrzymałem się w lokalnym klubie. Byłem sponsorowany przez klub, lecz niestety, nie sprostał on moim oczekiwaniom. Był bardziej nastawiony na trenowanie turystów. Brakowało w nim podstawowego czynnika: tajskich zawodników i teamu. Właściciel klubu jest doświadczonym trenerem i fachowcem, lecz, niestety, coś mu nie wypaliło i nie miał Tajów u siebie. Trenowałem, uczyłem się również, jak szkolić innych, i pomagałem w klubie, lecz nasza współpraca zakończyła się po 2 tyg. W zasadzie mniej więcej taki był plan, bo moim głównym celem był Kamphaeng Phet, w którym obecnie jestem. Piękna miejscowość i region na północy kraju, 5 h od Bangkoku. W Tajlandii najbardziej lubię północ.

Bolesławiecki wojownik ponownie w TajlandiiBolesławiecki wojownik ponownie w Tajlandiifot. archiwum Mateusza Golsztajna
Bolesławiecki wojownik ponownie w TajlandiiBolesławiecki wojownik ponownie w Tajlandiifot. archiwum Mateusza Golsztajna

W Keaitchatchai gym jestem od 21 września. Z właścicielem klubu byłem już umówiony długo przez wyjazdem. Klub naprawdę z prawdziwego zdarzenia. Z prawdziwą tradycją i kulturą. Zawodnicy odebrali mnie z dworca autobusowego i pojechaliśmy do klubu. Właściciela klubu poznałem na drugi dzień, ponieważ był w delegacji. Ciepło mnie przyjęli, w miłej i przyjaźniej atmosferze. Od razu wiedziałem, że to miejsce i ludzie, których szukałem. Takie rzeczy się czuje.

Klub spełnia wszelkie moje oczekiwania. Dobre warunki i życzliwi, pozytywni ludzie. W klubie żyje 7 zawodników łącznie ze mną. Właściciel naprawdę bardzo dba o swoich zawodników i zależy mu na nich. Jest dla nich jak ojciec. Jest dobrym i ciepłym człowiekiem. Bardzo go lubię i mamy dobre relacje. Stara się wychowywać swoich zawodników jak najlepiej i przekazywać im wartości. To widać. Ogromnie mi się to podoba i bardzo to cenię. To jest właśnie prawdziwa kultura i tradycja klubu muay thai w Tajlandii. Jest jak w rodzinie, naprawdę. Czuję się tutaj jak u siebie w domu. Niczego mi nie brakuje. Jestem szczęśliwy. Zawodnicy i treningi są świetne. Trenujemy 2 razy dziennie. Z rana i po południu. Oczywiście również pomagam w klubie i opiekuję się nim, co mi sprawia wiele przyjemności. Traktuję to miejsce jak dom. Klub bardzo mi się podoba. Świetny klimat tutaj panuje.

Bolesławiecki wojownik ponownie w TajlandiiBolesławiecki wojownik ponownie w Tajlandiifot. archiwum Mateusza Golsztajna
Bolesławiecki wojownik ponownie w TajlandiiBolesławiecki wojownik ponownie w Tajlandiifot. archiwum Mateusza Golsztajna

O miejscowości Kamphaeng Phet Mateusz mówi tak:

Również jest bardzo ciekawa. Jest tutaj sporo starożytnych świątyń, które są wpisane w światowe dziedzictwo UNESCO i robią naprawdę superwrażenie. Bardzo dobrze mi się tutaj żyję, treningi idą pełną parą. Wkrótce czekają mnie walki, a ja zostanę do końca mojego pobytu w Tajlandii w tym klubie. Współpraca układa się bardzo dobrze. Mam co do tego klubu plany na przyszłość. Bo ma naprawdę świetny potencjał. Chciałbym się związać w przyszłości z tym klubem, pracować tutaj, prowadzić go, promować oraz żyć na stałe w tym wyjątkowym kraju, w którym jestem najszczęśliwszy. To jest moim marzeniem od dawna.

I dodaje:

Wszystko jest do zrobienia. Wystarczy chcieć i się postarać. Dążę do tego wytrwale, ale wszystko pokaże czas i przyszłość. W końcu los lubi płatać figle, a życie jest nieprzewidywalne. Więc trzeba mieć wszystko na uwadze. Jestem bardzo wytrwały i zawzięty. Ambicji i pasji nie brakuje. I o to chodzi w życiu. Gdyby tak nie było, to jakbym był wstanie zdobyć mistrzostwo w 2016 r. w kolebce muay thai?

Droga była druga i kręta. Siedzę ponad 10 lat w tym ciężkim sporcie. Wiele ciężkiej pracy w to wszystko włożyłem i jestem z siebie teraz dumny. Osiągnąłem swój cel. Szczęście, satysfakcja i spokój duchowy. Warto wierzyć w swe marzenia i kroczyć obraną drogą wytrwale, nie poddając się. Ciężka praca i poświęcenie musi zaowocować.

Zawsze szczerze opowiadam o swoich doświadczeniach, bo po prostu jestem szczery i prawdziwy. Lubię się dzielić wartościami i pozytywami. Ten, kto mnie zna, to dobrze o tym wie. Pozdrawiam i zapraszam do śledzenia moich przygód na moim fanpage’u na Facebooku: Mateusz Golsztajn Muay thai.

Bolesławiecki wojownik ponownie w TajlandiiBolesławiecki wojownik ponownie w Tajlandiifot. archiwum Mateusza Golsztajna
Bolesławiecki wojownik ponownie w TajlandiiBolesławiecki wojownik ponownie w Tajlandiifot. archiwum Mateusza Golsztajna

Reklama