Cołokidzi został TW, ale na nikogo nie doniósł. MAMY DOKUMENTY

Skan dokumentu IPN
fot. IPN Dotarliśmy do teczek znanego bolesławieckiego biznesmena Jana Cołokidziego. Rzeczywiście podpisał on deklarację współpracy z esbecją, ale potem unikał kontaktu z agentem bezpieki.
istotne.pl 183 historia, prl, jan cołokidzi, ziemia bolesławiecka

Reklama

W teczkach Jana Cołokidziego znalazła się deklaracja współpracy z esbecją. Tyle że w praktyce do współpracy nie doszło: bolesławianin na nikogo nie doniósł, nie wziął też od bezpieki pieniędzy. Przeciwnie. W notatkach służbowych esbeka, ppor. Krzysztofa G., przewija się spostrzeżenie, że TW „nagminnie unika spotkań”, tłumacząc się już to wyjazdami, już to chorobą.

Postawę bolesławianina esbek wyjaśniał „zmieniającą się sytuacją społeczno-polityczną, strachem TW przed dekonspiracją oraz załamaniem psychicznym”. Po kilku nieudanych próbach skontaktowania się z TW Markiem podporucznik G. postanowił wyeliminować Cołokidziego z sieci osobowych źródeł informacji.

Czemu SB zagięła parol na Jana Cołokidziego? Jak tłumaczy w dokumentach ppor. G., bolesławianin był wtedy szefem CPN-u i utrzymywał „dość szerokie kontakty towarzyskie”, a także znał „wiele osób mających powiązania z Zachodem”. Nie zabrakło też charakterystyki TW Marka: „Wymieniony jest osobą inteligentną, potrafiącą dobrze formułować swoje myśli i spostrzeżenia”.

– Prawda była taka, że było jedno spotkanie na komendzie, podpisałem dwa dokumenty z myślą, że nie będę współpracował. Potem tylko telefonicznie próbowali się ze mną skontaktować. Ostatnia rozmowa była ostra: na nakaz, że mam przyjść, odpowiedziałem, że nie mam ochoty, i wtedy posypały się ostre słowa – mówi Jan Cołokidzi. – Nie byłem współpracownikiem, nie udzielałem informacji. Samo podpisanie dokumentu nie wyczerpuje definicji współpracy z SB. Dlatego oświadczenie lustracyjne jest prawdziwe, bo nie współpracowałem ze służbą bezpieczeństwa – wyjaśnia Jan Cołokidzi.

Reklama