Linia Curzona. Mit, który stał się legendą

Linia Curzona
fot. Wikimedia Commons Linia Curzona w doskonały sposób ukazuje, w jak lekki sposób państwa zachodnioeuropejskie szafują polską historią i tradycją. Nie znając nas, Polaków, wydają chybione wyroki, a konsekwencje geopolityczne ponosimy sami – pisze Paweł Skiersinis.
istotne.pl 183 historia, granica, kresy, paweł skiersinis

Reklama

Linia Curzona często przewija się w dyskusji na temat polskiej granicy wschodniej. O utracie Kresów pisałem już wcześniej. To jedno z najważniejszych, związanych z II wojną światową, wydarzeń w polskiej historii.

Ktoś mógłby się z tym nie zgodzić. Przecież kwestie graniczne zostały ustalone po zakończeniu wojny, ewentualnie w końcowej jej fazie. Nic bardziej mylnego. Takich mitów jest dużo więcej. Inną manipulację stanowi linia Curzona (czytaj: Kerzona). Tak naprawdę lord Curzon nie był jej autorem, a w sprawach Europy Środkowej orientował się bardzo słabo. W kwestii aliantów często wybiela się Roosevelta, a większą winą o zdradę i oddanie Polski Sowietom obarcza się Churchilla. To również nie jest takie jednoznaczne.

Dziś postaram dość dokładnie omówić linię Curzona. Stanowi ona bardzo ważny element, który ukształtował obecną wschodnią granicę Polski. Jej przebieg ma również niemałe znaczenie dla Dolnego Śląska. To dzięki niej zachodnia granica została tak mocno przesunięta na zachód. Pierwotnie miała sięgnąć linii Odry. Jednak ostatecznie oparto ją na Nysie Łużyckiej.

Tak naprawdę linia Curzona była jedynie linią rozejmu pomiędzy wojskami polskimi i bolszewickimi. Została ustalona na konferencji w Spa w Belgii. Miała dać podwaliny do wytyczenia nowej, porozbiorowej granicy Polski. Granica ta została oparta o tzw. czynnik etniczny. Na tej właśnie linii kończyła się dominacja polskiej ludności na zajmowanym terytorium.

Linia lorda Curzona była jedynie czymś teoretycznym. Konferencja w Spa w lipcu 1920 r. była klęską dla naszego państwa. Premier Władysław Grabski musiał zgodzić się na liczne ustępstwa terytorialne w zamian za skierowanie misji wojskowej do Warszawy. Ustalenia te jednak legły w gruzach. Wygrana Bitwa Warszawska spowodowała, że linię Curzona można było wyrzucić do kosza. Nowa granica na wschodzie dzięki polskiej ofensywie przesunęła się o 200 km na wschód.

Lord Curzon nigdy nie był autorem słynnej linii. Naszkicował ją polski Żyd urodzony w Galicji – Lewis Namier (Ludwik Bernstein-Namierowski). Niemirowski sfałszował ustaloną w Spa linię. Linia Namiera odcinała od Polski Lwów i okręg Drohobycza. Fałszerstwo było jak najbardziej celowe. Prawdopodobnie Niemirowski, pracownik brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, był sowieckim agentem. Doskonale orientował się w stosunkach etnicznych w Galicji. Zdawał sobie sprawę, jak ważny jest Lwów.

Lewis Bernstein-NamierowskiLewis Bernstein-Namierowskifot. Wikimedia Commons

Co jednak ma wspólnego niedoszła granica wschodniej Polski z realiami powojennymi? Otóż bardzo wiele.

Linia Curzona stała się wymówką i „ciężkim argumentem” przeciw Brytyjczykom. Stalin postanowił odkurzyć dawną „granicę”, ponieważ nie mógł się powołać na linię z paktu Ribbentrop-Mołotow. Była ona prawie identyczna, ale niewygodna z uwagi na dawny sojusz z III Rzeszą. Po drugie, zajęcie polskich Kresów Wschodnich stanowiło cel nadrzędny. Czego nie udało się zrobić w roku 1920 pod Warszawą, dokonano właśnie wtedy.

Kiedy tak naprawdę zaczęto rozmawiać o polskich granicach? Dość szybko. Już w 1941 r. w Moskwie Stalin chciał podjąć podczas rozmowy z gen. Sikorskim kwestie graniczne. Był to bardzo ważny moment, ponieważ wówczas można było coś jeszcze ugrać. Stalin był skłonny do ustępstw. Możliwe, że uratowano by Lwów, a może i Wilno. Jednak Sikorski odmówił rozmowy na ten temat. Uważał, że jeszcze jest za wcześnie. Tak naprawdę była to jedyna okazja. Wszelkie późniejsze próby zachowania choćby Lwowa przy Polsce nie miały już sensu. Granica ryska została definitywnie utracona.

W tym miejscu należy szczególną uwagę zwrócić na naszych sprzymierzeńców. Franklin Delano Roosevelt był zafascynowany Stalinem. Uważał, że powinny liczyć się tylko dwa imperia: amerykańskie i radzieckie. Dążył do osłabienia Imperium Brytyjskiego. Dlatego też w wielu kwestiach dotyczących polskiej granicy wschodniej Winston Churchill nie mógł liczyć na poparcie amerykańskiego prezydenta. Są rożne opinie na ten temat. Zarówno Norman Davies, jak i prof. Oskar Halecki uważają, że alianci chcieli nam pomóc i wstawiali się za sprawą polską. Davies wskazuje na Brytyjczyków, którzy wielokrotnie w oficjalnych memorandach wyrażali opinię, że Lwów powinien pozostać Polski. Natomiast Halecki wskazuje na obronę Polski przez Roosevelta.

Jestem po lekturze bardzo interesującej książki, którą w tym miejscu polecam wszystkim miłośnikom historii. Jest to publikacja Tadeusza Kisielewskiego pt. „Churchill najlepszy sojusznik Polski?”. Dotyczy ona w dużej mierze rozstrzygnięć terytorialnych powojennej Polski. Autor kreśli w niej ponury obraz amerykańskiego prezydenta. Stara się też trochę usprawiedliwić brytyjskiego premiera. Według Kisielewskiego, Churchill nie miał siły przebicia i był strasznie uzależniony od Związku Radzieckiego. Zależało mu na dobrych stosunkach ze Stalinem. W historii krąży takie stwierdzenie, że Anglicy chętnie i ofiarnie przelewają krew w słusznej sprawie, szczególnie gdy jest to krew ich sojuszników. To zdanie jak najbardziej pasuje do Churchilla. Ja osobiście nie usprawiedliwiam go w żadnym stopniu. Uważam, że jest tak samo winny jak Roosevelt. Myślę, że dostojny wizerunek Churchilla z nowej pięciofuntówki to kolejny mityczny obraz brytyjskiego dżentelmena. Jednym z nielicznych Brytyjczyków, którzy naprawdę rozumieli sytuację Polski, był minister spraw zagranicznych Anthony Eden. To on wskazywał właśnie Churchillowi, że linia Curzona nie została nigdy wytyczona na południowym odcinku. Była zatem ogromna możliwość uzyskania dla Polski Lwowa. Sir Winston Churchill wypowiedział wówczas znamienne słowa, że „nie będzie kruszył kopii o Lwów” i że „przez utratę tego miasta serce nam nie pęknie”.

Stało się jednak zupełnie inaczej. Zarówno Curzon, jak i Churchill na zawsze zapisali się negatywnie w historii Polski. Gdy już tak ostro oceniam aliantów, muszę zwrócić uwagę, że tak Roosevelt, jak i Churchill doskonale znali prawdę o Katyniu. Churchill miał przewagę nad amerykańskim prezydentem. Nie lubił Stalina. Był wobec niego nieufny. Pewnego razu doszło do pewnego incydentu. Stalin wyprawił obiad, na który zaproszeni zostali przywódcy Wielkiej Trójki. Obecni byli także Mołotow, Eden i Elliott Roosevelt – syn prezydenta USA. Stalin zaproponował, aby rozstrzelać 50 000 niemieckich oficerów. Miał to być środek odstraszający przed wybuchem kolejnej wojny. Churchill oburzył się na tę krwawą propozycję. Roosevelt zażartował, że może nie 50 000, ale 49 000 rozstrzelanych wystarczy. Winston Churchill z hukiem wybiegł z sali. Stalin dogonił go i zaczął uspokajać, że jedynie żartował. Czy to był jedynie żart? Zdecydowanie nie. Stalin badał grunt, a Churchill zdawał sobie z tego sprawę.

Na koniec warto też wspomnieć o brytyjskiej koncepcji geopolitycznej, wedle której pomiędzy państwem niemieckim a Rosją nie powinno istnieć żadne państwo. Dlatego też Wielka Brytania nie była nam przychylna, kiedy Polska odzyskiwała niepodległość. Chciała wówczas Polski o małym terytorium, która nie zagrozi ani Rosji, ani dobrym stosunkom brytyjsko-rosyjskim. Cała ta idea legła w gruzach. Doskonały tandem stworzyły Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Imperium Brytyjskie straciło na znaczeniu i przestało się liczyć w wielkiej globalnej polityce.

Linia Curzona w doskonały sposób ukazuje, w jak lekki sposób państwa zachodnioeuropejskie szafują polską historią i tradycją. Nie znając nas, Polaków, wydają chybione wyroki, a konsekwencje geopolityczne ponosimy sami. Setki tysięcy żołnierzy przelały krew w walce z bolszewicką Rosją. Osiągnięto sukces, który został zmarnowany podczas rokowań w Rydze. Bardzo możliwe, że gdyby Polska powróciła do granic sprzed pierwszego rozbioru, to nie utracilibyśmy całych Kresów Wschodnich.

Niemniej brytyjska linia demarkacyjna nigdy nie była brytyjska. Stworzył ją pracownik niskiego szczebla, który doskonale orientował się w stosunkach etnicznych w Galicji. Znał wartość tego terytorium i celowo dorysował południowy odcinek linii, pozostawiając Lwów po sowieckiej stronie. Czy to była jedynie niechęć do państwa polskiego? Zapewne niechęć i celowe działanie na rzecz Rosjan.

Paweł Skiersinis


Paweł SkiersinisPaweł Skiersinisfot. archiwum autora

Autor jest blogerem, pasjonatem historii, a szczególnie dziejów Dolnego Śląska i Polski. Dlaczego Dolny Śląsk? Jak sam mówi: – A czemu nie? Najciekawsza jest historia wokół nas, dotycząca nas samych i naszych przodków.

I dodaje: – Staram się przedstawiać historię z innej strony, w sposób ciekawy, nie typowo książkowy, pełen suchych dat i faktów. Prezentowane przeze mnie artykuły dotyczą faktów, których nie znajdziemy w podręcznikach i znanych publikacjach. Losy Dolnego Śląska są niewątpliwe ciekawe i pasjonujące, warto zatem czasem poświęcić im choć krótką chwilę.

Więcej na blogu Pawła Skiersinisa.

Reklama