Śląski rodowód Frankensteina

Frankenstein
fot. Wikimedia Commons Dzisiejsza historia nie należy do tych z happy endem. Jest doskonałym przykładem na to, jak Dolny Śląsk inspiruje, i to pisarzy największego formatu – pisze Paweł Skiersinis.
istotne.pl 0 literatura, historia, horror, paweł skiersinis

Reklama

Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne [...].

„Nic dwa razy”

Oto, moim zdaniem, jeden z najpiękniejszych fragmentów twórczości Wisławy Szymborskiej. Ile złych godzin w życiu nam się przydarza… Trudno zapewne policzyć. Na szczęście nic nie trwa wiecznie, a po burzy znów wychodzi słońce.

Dzisiejsza historia nie należy do tych z happy endem. Jest doskonałym przykładem na to, jak Dolny Śląsk inspiruje, i to pisarzy największego formatu. Bolesławiec zasłynął już nie raz, m.in. za sprawą literatury Grażyny Hanaf. Jak się okazuje, także Ząbkowice Śląskie stały się inspiracją do napisania jednej z najbardziej poczytnych oraz często ekranizowanych powieści grozy. Mowa tu o książce Mary Shelley „Frankenstein”, pierwszej powieści z gatunku science fiction.

Głównym bohaterem dreszczowca jest naukowiec Wiktor Frankenstein. Próbuje on rozwikłać odwieczną tajemnicę śmierci. Podczas swojego eksperymentu pobudza za pomocą prądu elektrycznego osobę zmarłą. Doświadczenie powiodło się jednak tylko połowicznie. Człowiek, który powrócił do świata żywych, wygląda jak monstrum. Swoim wyglądem odstrasza, a przede wszystkim mści się na rodzinie uczonego oraz na nim samym.

Zastanawiająca jest geneza powstania książki. Na jej powstanie mogło mieć wpływ kilka czynników. Po pierwsze, nazwa Frankenstein to nie tylko tytuł dzieła literackiego czy filmu, ale również miejscowości na Dolnym Śląsku. Taką właśnie nazwę do roku 1945 nosiły Ząbkowice Śląskie. Jej geneza wywodzi się prawdopodobnie od pierwszych osadników, którzy osiedli na tym terenie. Pochodzili oni z Frankonii – historycznej krainy Niemiec. Innym wytłumaczeniem jest zapożyczenie nazwy od wcześniejszych nieudanych lokacji miast: Frankenberg i Löwenstein. Tak mogła powstać nazwa Frankenstein. Zresztą sama nazwa jeszcze o niczym nie świadczy. Frankenstein to również dzielnica oraz samodzielna gmina w Niemczech.

Z Ząbkowicami Śląskimi związana jest bardzo smutna historia określana mianem afery grabarzy z Frankenstein. Miała ona miejsce w roku 1606. W tym właśnie czasie w mieście panowała epidemia. Zjawisko dość powszechne. Dotykało ono wiele ówczesnych śląskich miast. Dżuma zdziesiątkowała m.in. Nowogrodziec i Lubań. Czarna śmierć w Ząbkowicach miała jednak inne oblicze. W wyniku choroby zmarło ponad 2 000 mieszkańców, w tym ponad 500 dzieci. Liczba ta stanowiła 30% całej miejskiej populacji. Jak się szybko okazało, za rozwój choroby odpowiedzialni byli grabarze. Wytwarzali oni z ludzkich zwłok proszek, który rozsypywali po całym mieście. Za rozpowszechnianie trucizny szczególnie odpowiedzialny był 87-letni żebrak Kacper Schetts. We wrześniu 1606 roku aresztowano Wacława Förstera (trudnił się tą profesją od 28 lat), jego pomocnika Jerzego Freidigera (pochodził ze Strzegomia) oraz Kacpra Schleinigera. Aresztowano również ich krewnych.

Działalność szajki była zorientowana na zysk. Okradano zmarłych z cennych przedmiotów. Rabowano ich domostwa. Trucizną uzyskiwaną z ludzkich ciał posypywano klamki, kołatki i progi domów. Grabarze zorientowali się, że dżuma staje się coraz bardziej dochodowym interesem. Cała sprawa wyszła na jaw dzięki parobkowi Förstera, który ich zadenuncjował.

Rozprawa odbyła się 4 października (inne źródła podają 20 października). Na początku komisja lekarska powołana do zbadania niezwykłych wydarzeń nie dawała wiary oskarżeniom. Uważano, że cała sprawa to zabobony i plotki. Zmieniło się to, gdy u jednego z grabarzy znaleziono kosztowności i wspomnianą już truciznę. W wyniku śledztwa oskarżeni przyznali się do wielu nieprawdopodobnych czynów, takich jak zjadanie ludzkich serc czy zbezczeszczenie zwłok młodej dziewicy przez pomocnika ze Strzegomia. Najprawdopodobniej zeznania te zostały wymuszone torturami. Można tylko sobie wyobrazić, jakich metod używano na XVII-wiecznym Dolnym Śląsku.

Dokładną relację tzw. afery grabarzy znamy dzięki lokalnej prasie. W gazecie „Newe Zeyttung”, wydawanej w Augsburgu, pojawiła się taka notka:

W mieście Frankenstein na Śląsku pojmano ośmiu grabarzy, wśród nich sześciu mężczyzn i dwie kobiety (według „Annales Frankostenenses” pięciu mężczyzn i trzy kobiety). Ci po torturach w śledztwie zeznali, że sporządzali zatruty proszek i tenże kilka razy w domach rozsypywali, progi, kołatki i klamki u drzwi smarowali, przez co wielu ludzi zatruło się i poumierało.
[Zob. Marcin Dziedzic, Gabriela Połutrenko, Afery śląskich grabarzy, „Sudety” 2004, nr 2/35, s. 12].

„Newe Zeyttung” zrelacjonowało także sposób wykonania wyroku, jakim było okaleczenie i spalenie żywcem na stosie (w wyniku afery stracono 17 osób):

Najpierw ich wszystkich oprowadzano po mieście. Potem rozdzierano ich rozżarzonymi obcęgami i oderwano im kciuki. Starszemu grabarzowi oraz jednemu z pomocników mającemu 87 lat obcięto prawe dłonie. Potem obu razem przykuto do słupa, z daleka zapalano ogień i ich upieczono. Nowemu grabarzowi ze Strzegomia rozżarzonymi obcęgami wyrwano członek męski. Potem i jego wraz z innymi przykuto do słupa, gotowano i pieczono. Pozostałe osoby wprowadzono na stos i spalono.
[Ibidem].

Można podać w wątpliwość jakikolwiek związek pisarki ze śląskim miastem Frankenstein. Cała nieprzyjemna sprawa miała miejsce w roku 1606, a powieść Shelley została napisana 210 lat później. Autorka mogła przecież nie słyszeć o tej historii. Z pomocą młodej pisarce mógł przyjść doktor John Polidori, który interesował się wampiryzmem. W roku 1819 opublikował opowiadanie „Wampir”. Intrygowały go przeróżne trucizny. Sam sporządził jedną z nich, dwa lata później za jej pomocą popełnił samobójstwo. Bardzo możliwe, że Polidori, przebywając w Szwajcarii, natknął się na oryginał lub przedruk „Newe Zeyttung” i opowiedział całą historię podczas spotkania z pisarką w willi lorda Byrona nad Jeziorem Genewskim.

Boris Karloff jako potwór Frankensteina w filmie z 1935 r.Boris Karloff jako potwór Frankensteina w filmie z 1935 r.fot. Wikimedia Commons

Afera grabarzy z Ząbkowic odbiła się szerokim echem na Śląsku. Bardzo możliwe, że to wydarzenie miało także wpływ na napisanie przez młodziutką Mary Shelley powieści grozy, która zdobyła popularność na całym świecie. Wiele kolejnych ekranizacji „Frankeisteina” dość mocno odbiega od książkowego pierwowzoru. Wiktor Frankenstein nie był szaleńcem. Autorka wykreowała postać naukowca-filozofa, którego marzeniem jest pokonać śmierć. Jednocześnie uczony miał wątpliwości, czy może wejść w rolę Boga-Stwórcy; czy jego eksperyment nie wykracza poza prawo naturalne. Ta kwestia w filmie niejednokrotnie zostaje pominięta.

Mary Shelley była kobietą wyzwoloną, miała poglądy wykraczające poza swoją epokę. Może dzięki temu stworzyła tak oryginalne dzieło literackie. Sama postać pisarki jest równie tragiczna jak losy Wiktora Frankensteina. Po śmierci matki i odrzuceniu jej przez macochę wyjechała do krewnych do Szkocji. Po powrocie do rodzinnego domu niefortunnie poznała swojego przyszłego męża, poetę Percy’ego Shelleya. Percy nie był odpowiednim kandydatem na męża, był już bowiem żonaty. Para nie przejmowała się opinią publiczną. Mając zaledwie 16 lat, Mary ucieka z kochankiem z Anglii. Pierwsza żona poety Harriet, nie mogąc znieść zdrady i porzucenia, popełnia samobójstwo w roku 1816. To otwiera drogę kochankom do małżeństwa. Wspólny pobyt Mary i Percy’ego w Szwajcarii to apogeum ich szczęśliwego małżeństwa. On ginie podczas sztormu 8 lipca 1822 roku, Mary umiera 29 lat później. Świat literatury zapamiętał ją jako wizjonerkę, kobietę, która w ciężkich czasach epoki romantyzmu odniosła niezwykły sukces.

Paweł Skiersinis


Paweł SkiersinisPaweł Skiersinisfot. archiwum autora

Autor jest blogerem, pasjonatem historii, a szczególnie dziejów Dolnego Śląska i Polski. Dlaczego Dolny Śląsk? Jak sam mówi: – A czemu nie? Najciekawsza jest historia wokół nas, dotycząca nas samych i naszych przodków.

I dodaje: – Staram się przedstawiać historię z innej strony, w sposób ciekawy, nie typowo książkowy, pełen suchych dat i faktów. Prezentowane przeze mnie artykuły dotyczą faktów, których nie znajdziemy w podręcznikach i znanych publikacjach. Losy Dolnego Śląska są niewątpliwe ciekawe i pasjonujące, warto zatem czasem poświęcić im choć krótką chwilę.

Więcej na blogu Pawła Skiersinisa.

Reklama