Bolesławianin Mateusz Golsztajn walczy na zawodowym ringu muay thai w… Tajlandii

Mateusz Golsztajn
fot. GA Kiedyś był zawodnikiem Bolesławieckiego Klubu Muay Thai. Teraz Mateusz walczy zawodowo w kolebce tego sportu – w Tajlandii. I to z niemałymi sukcesami. Ma na koncie 24 walki i pas mistrzowski.
istotne.pl 0 boks tajski, grzegorz nazar, mateusz golsztajn, tajlandia

Reklama

Mateusz Golsztajn z Bolesławca trenuje boks tajski od 9 lat. Był zawodnikiem Bolesławieckiego Klubu Muay Thai, pod okiem trenera Grzegorza Nazara wywalczył nawet tytuł mistrza Polski oraz I miejsce w pucharze Polski w 2010 r. – Zawsze się interesowałem sztukami walki i byłem energiczny. Zacząłem trenować muay thai w 2007 r. Ten sport stał się moją pasją i miłością. Z roku na rok coraz bardziej się do tego przywiązywałem oraz poświęcałem się temu. Naprawdę sprawiało mi to przyjemność. Miałem do tego wiele zapału i tak zostało. Wiedziałem, skąd pochodzi muay thai. W Tajlandii to jest sport narodowy – opowiada bolesławiecki fighter. – Zacząłem oglądać w sieci walki tajskich wojowników oraz ich treningi. Bardzo lubiłem oglądać filmiki z Tajlandii i wzorowałem się na tym. Kapitalny poziom oraz możliwości. Strasznie mi się spodobał ich styl. To było naprawdę konkretne i zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Chciałem sam tego spróbować i przekonać się, jak to jest. To było dla mnie bardzo ciekawe. Stało się to moim celem i marzeniem.

Mateusz wyjechał do Tajlandii, żeby spełnić swoje marzenie: trenować i walczyć w kolebce swojego sportu oraz żyć wśród Tajów. Wszystko załatwił na własną rękę. – Byłem całkiem zdecydowany i nie miałem żadnych wątpliwości. Uznałem, że przyszła już na to pora i trzeba spróbować swoich sił w prawdziwym świecie muay thai oraz uczyć się od najlepszych – wyznaje bolesławiecki wojownik. Skontaktował się z klubem w Bangkoku i jego przygoda z muay thai w Tajlandii zaczęła się na dobre. Stało się tak 6 września 2013 r. Za pierwszym razem Mateusz wyjechał do Tajlandii na 7 miesięcy. Potraktował to jako wspaniałą przygodę, a zarazem spełnił największe marzenie. Kraj bardzo mu się spodobał. Postanowił to kontynuować oraz cieszyć się tym i zdobywać doświadczenie. Jak sam powtarza: „Do odważnych świat należy”.

Łącznie w ojczyźnie boksu tajskiego spędził 21 miesięcy. – To był najlepszy okres w moim życiu. Poznałem kulturę Tajlandii oraz ludzi. Doskonale się tam odnalazłem i byłem szczęśliwy. To było piękne i wartościowe doświadczenie. Na pewno za jakiś czas znów tam wrócę – zapowiada.

Mateusz Golsztajn walczy na zawodowym ringu w TajlandiiMateusz Golsztajn walczy na zawodowym ringu w Tajlandiifot. GA

Walczył w pięciu regionach Tajlandii i stoczył 24 pojedynki. Większość z nich wygrał. – Tajowie są drobni i niepozorni, ale niesamowicie silni. Można się nieźle zdziwić. Kopią jak konie i mają imponującą wytrzymałość oraz serce do walki. Są naprawdę wielkimi wojownikami i mam do nich ogromny szacunek. Tajowie są najlepsi na świecie. Ten sport to ich kultura oraz duma. Jak się od któregoś z nich dostanie kopnięcie, to tak, jakby się dostało kijem bejsbolowym – opowiada Mateusz Golsztajn. – Oni trenują i walczą od małego, nie ma z nimi żartów podczas walki. Ale co bardzo mi się w nich podoba: nie wywyższają się, są dobrymi, skromnymi i życzliwymi ludźmi.

Zdaniem bolesławieckiego fightera, w Tajlandii jest zupełnie inaczej niż w Polsce: – Tajlandia to inny świat. Całkiem inny styl. Ludzie są tam bardzo życzliwi, przyjaźni oraz gościnni. Panuje tam całkiem inna mentalność oraz atmosfera. Obcy człowiek potrafi podejść do ciebie na ulicy, gdy widzi, że coś jest nie tak, i pyta: czy czegoś ci nie potrzeba? Czy może jakoś pomoc? Tacy są właśnie ludzie. Mnóstwo razy otrzymałem pomoc, wsparcie oraz wiele życzliwości ze strony obcego człowieka na ulicy w różnych sytuacjach. A co dopiero ze strony ludzi, z którymi byłem blisko i żyłem z nimi w klubie oraz miałem styczność na co dzień. Wspaniałych ludzi, z którymi prawdziwie się zaprzyjaźniłem i byłem blisko, poznałem na prowincji Ubon Ratchathani, gdzie spędziłem 8 miesięcy. Ludzie byli tam naprawdę świetni, a właściciele klubu, w którym żyłem oraz trenowałem, traktowali mnie jak syna i zawsze mogłem na nich liczyć, a oni na mnie. Przez ten cały czas zaznałem wiele dobroci i uprzejmości ze strony Tajów. To bardzo wartościowi ludzie, mają w sobie dużo szacunku i pokory. Od początku czułem się w Tajlandii jak w domu. Dlatego ciągle tam wracam i jestem szczęśliwy. Prowadzę całkiem inne życie. Przywiązałem się bardzo do tego kraju oraz ludzi. To moje miejsce na ziemi. To piękny kraj, kultura oraz wspaniali ludzie. Bardzo dobrze mi się tam żyje. W dodatku przez cały rok jest lato, życie jest tanie, kuchnia tajska bardzo smaczna. A i kobiety piękne i urocze. Czego można chcieć więcej?

Co ciekawe, podkreśla Mateusz Golsztajn, w Tajlandii nie ma patologii: nie ma subkultur, nie ma wandali ani agresji. – Tajowie są spokojnymi i wyluzowanymi ludźmi. Mają dużo dystansu. Cechuje ich również wysoka kultura osobista oraz zachowanie na poziomie. Zawsze miałem bardzo dobre kontakty z Tajami. Mają w sobie dużo szacunku oraz pokory. Są bardzo przyjaźni oraz otwarci. W Tajlandii czuję się bezpiecznie i komfortowo. Jest przyjemnie. Uwielbiam ten klimat i atmosferę i cieszę się, że świetnie się odnalazłem w tym miejscu – podkreśla.

Ważne jest też to, że zawodnicy muay thai mogą skupić się tylko na treningu, bo utrzymuje ich klub. – Tak jest w przypadku Tajów. Obcokrajowcy, którzy przyjeżdżają z całego świata do klubu w Tajlandii, muszą płacić za pobyt i treningi. Choć zdarzają się oferty sponsoringu przez klub – opowiada Mateusz. – Mnie osobiście trafiła się taka oferta w klubie w Chiang Mai. Wszystko miałem całkiem za darmo. Ogólnie w Tajlandii wygląda to tak, że żyje się w klubie: śpisz, jesz, trenujesz i nic więcej cię nie interesuje. Idealne warunki do rozwoju. Klub się staje twoim drugim domem. Regularne treningi, ciężka praca i dyscyplina to podstawa. Myślę, że dzięki temu udało mi się tyle osiągnąć i spełnić marzenia.

– Cechuje mnie dyscyplina, odpowiedzialność i wytrwałość. W tym sporcie to bardzo ważne. Nic nie przychodzi łatwo i trzeba sobie na to sumiennie zapracować. To ciężki sport. Szczególnie w Tajlandii – kontynuuje bolesławiecki wojownik. I dodaje: – Nie dziwię się, że Tajowie są najlepsi na świecie, skoro mają od małego takie warunki do trenowania. To ich sport narodowy, kultura oraz tradycja.

Najtrudniejsza walka? – Dużo było trudnych pojedynków – przyznaje Mateusz. – Zanim poleciałem do Tajlandii, walczyłem jedynie amatorsko. To właśnie w Tajlandii stoczyłem pierwszą zawodową walkę. To zupełnie inna sprawa: walczy się bez ochraniaczy, bez kasków. Mnie osobiście to bardziej pasuje i lepiej się czuję w formule zawodowej. Jest mi znacznie wygodniej. Pamiętam, jak podczas pierwszej walki dostałem od Taja pierwszego solidnego low-kicka. Wrażenie było takie, jakbym dostał kijem bejsbolowym. Tajów cechują mocne i konkretne kopnięcia. Pierwszą zawodową walkę udało się wygrać przez nokaut w 2 rundzie. Bardzo się cieszyłem z tej wygranej i pamiętam to, jakby to było wczoraj.

Zdarzyło się też tak, że w ciągu jednego miesiąca w klubie w prowincji Ubon Ratchathani, gdzie był bardzo wysoki poziom, jeżeli chodzi o częstotliwość walk, Mateusz stoczył aż trzy pojedynki. W jednym z nich przeciwnik złamał mu nos uderzeniem z łokcia. – Co do urazów podczas walki – to dwa razy miałem już złamany nos oraz rozcięcie na głowie. Nieraz miałem spore krwiaki na żebrach i plecach od kopnięć oraz kolan. W końcu to walka, w której nie ma żartów i trzeba być na to gotowym – podkreśla. – Ale nigdy nie pozostawałem dłużny. Nawet gdy przegrywałem pojedynek, to przeciwnicy nigdy nie mieli ze mną lekko, bo zawsze walczę do samego końca i się nie poddaję. Potrafię dużo znieść, na tym to polega. Inaczej nie warto wychodzić do ringu. Ja wiem, po co wchodzę do ringu. To dla mnie sprawa honoru. Uważam, że trzeba robić w życiu to, co się kocha, i korzystać z tego oraz spełniać się, póki się ma taką możliwość.

Mateusz Golsztajn walczy na zawodowym ringu w TajlandiiMateusz Golsztajn walczy na zawodowym ringu w Tajlandiifot. GA

– Spełniłem dwa swoje największe marzenia: wyjechałem do Tajlandii i spędziłem tam łącznie ponad 21 miesięcy, odwiedzając 5 różnych regionów. Poznałem kulturę Tajlandii oraz ludzi, co było dla mnie wyjątkowym doświadczeniem i bardzo miło to wspominam. Zdobyłem również pas mistrzowski, co jest świetnym trofeum i świadectwem dla zawodnika. Wiedziałem, że pewnego dnia zdobędę pas mistrzowski w Tajlandii, bo daję z siebie wszystko. Po to tam pojechałem. To był mój cel i sumiennie na to pracowałem – mówi w rozmowie z „ii”. I dodaje: – Trzeba w życiu spełniać marzenia i być szczęśliwym, póki ma się szansę. Trzeba podejmować w tym kierunku konkretne działania i się nie wahać. Nie można zmarnować tego pięknego daru oraz możliwości.

Plany na przyszłość? – Może spróbowałbym swoich sił w MMA, zobaczymy jeszcze – zastanawia się Mateusz. – Nie mówię nie, chciałbym spróbować czegoś nowego. Lubię wyzwania.

Zapytaliśmy, czy nie chciałby zostać w Tajlandii na stałe. – Gdyby była taka możliwość, to nie wahałbym się ani chwili. Tajlandia jest wyjątkowa i to moje miejsce na ziemi – odpowiedział bolesławiecki wojownik.


Zobacz także:

Reklama