Tajemnica miasta ceramiki

Kaplica
fot. archiwum Pawła Skiersinisa Bolesławiec – miasto ceramiki, jedno z najładniejszych miast Dolnego Śląska, prawdopodobnie skrywa niewyjaśnioną tajemnicę z czasów II wojny światowej.
istotne.pl 0 historia, szpital, cmentarz, paweł skiersinis, kaplica

Reklama

Tajemnicę zapomnianej bolesławieckiej nekropolii. Obecnie to miejsce relaksu i codziennych spacerów okolicznych mieszkańców. Przed laty jednak służyło innym celom...

Życie niegodne życia

Są państwa na świecie, które podczas wojny dokonywały masowej eksterminacji ludności. Często jednak te haniebne działania dotyczyły własnych obywateli. Tak też było m.in. w III Rzeszy, która od roku 1939 rozpoczęła akcję T4. Miała ona na celu eliminację ze społeczeństwa ludzi nieprzydatnych systemowi państwowemu, ludzi chorych, chorych psychicznie i różnorakich „odmieńców”. Osoby te, według Hitlera, były niepotrzebnym ciężarem dla społeczeństwa niemieckiego, w doktrynie nazistowskiej funkcjonowało pojęcie ŻYCIE NIEGODNE ŻYCIA.

Pierwszym głośnym przypadkiem usprawiedliwionej eutanazji w imię „higieny rasowej” była sprawa Knauera. W lutym 1939 r. do kancelarii Adolfa Hitlera przyszedł list od ojca dziecka (o nazwisku Knauer), który pisał w nim, że urodził mu się syn, lecz dziecko jest niepełnosprawne, z niewykształconymi kończynami i „wrodzonym idiotyzmem”. Prosił on Führera o akt „łaski śmierci” dla tego dziecka.

Hitler polecił zbadać raz jeszcze, przez swojego osobistego lekarza, dziecko tego niemieckiego obywatela, a w razie potwierdzenia wszystkich faktów – dokonać jego zabicia, jako że tacy obywatele stanowią „życie niegodne życia”. Rozkazał, aby również pozostałe tego typu przypadki załatwiać właśnie w taki „humanitarny” sposób.

Syn Knauera, który urodził się 20 lutego 1939 r. w Saksonii i nosił imiona Gerhard Herbert, został zabity w klinice w Lipsku poprzez zastrzyk z morfiny 25 lipca tego samego roku.

Powyższy przypadek zapoczątkował masowe eutanazje na terenie Niemiec. Początkowo dokonywano ich za pomocą zastrzyków, jednak sposób ten był „nieefektywny” i zaczęto pracować nad masową zagładą za pomocą prowizorycznych komór gazowych.

Bolesławiecki Szpital dla Obłąkanych

Nie zawsze jednak niemieckie państwo dbało tak „rzetelnie” o osoby nie w pełni sprawne. Niemiecka opieka medyczna była dość rozwiniętym systemem. Szczególnie jeśli chodzi o szpitale psychiatryczne. Tam starano się leczyć jak najbardziej efektywnie ludzi z różnymi problemami emocjonalnymi.

Dlatego właśnie w II połowie XIX w., w latach 1856–1863, został wybudowany w rejencji śląskiej nowoczesny szpital dla obłąkanych. Szpital zlokalizowano w Bolesławcu, dawnym niemieckim Bunzlau. Koszt budowy wyniósł ponad 320 000 talarów, co było kwotą mniejszą, niż ta, którą wydano na budowę bolesławieckiego wiaduktu nad Bobrem.

Po dziś dzień możemy podziwiać ten ogromny kompleks szpitalny, który po wojnie od 1956 r. wznowił swoją działalność.

Bolesławiecki szpital działał do 1945 r., a gdy Armia Czerwona zbliżała się do miasta, ewakuowano pacjentów w inne rejony Niemiec. Ośrodek ten był – jak na owe czasy – nowoczesny, dobrze wyposażony i starano się w nim naprawdę leczyć, postawić na nogi tych, którym można było jeszcze pomóc. Natomiast pacjentów nieuleczalnych, nierokujących na jakąkolwiek poprawę przetrzymywano w humanitarnych warunkach.

Jedną z najwybitniejszych postaci, które były pacjentami szpitala, był niemiecki fotograf i podróżnik Wilhelm von Blandowsky. Blandowsky to przede wszystkim pasjonat historii naturalnej Australii. To z jego inicjatywy powstało Muzeum Historii Naturalnej w Melbourne, którego był pierwszym kuratorem.

Niestety, ten znany Ślązak, pochodzący z Gliwic, leczył się psychiatrycznie w Bolesławcu i tu właśnie zmarł w 1878 r. Na terenie szpitala, po dziś dzień, znajduje się fragment obelisku upamiętniającego tego znanego fotografa i podróżnika. Na kamieniu w języku niemieckim znajduje się informacja, że ów przebywał w tym miejscu na leczeniu. Na kamieniu wykuto jego imię i nazwisko oraz daty 1822–1878, czyli okres, w którym żył.

Na terenie szpitala i w jego okolicy, znajdują się obiekty, które szczególnie przykuwają uwagę i mogą mieć dość mroczną przeszłość.

Pierwszym z nich jest kaplica, niewielki sakralny obiekt, który służył przed wojną pacjentom, ich rodzinom, a także personelowi. Odbywały się w niej nabożeństwa. Możliwe, że także w niej żegnano zmarłych pacjentów, których chowano nieopodal szpitalnego kompleksu.

KaplicaKaplicafot. Rafał Mendychowski

Zapomniany cmentarz

Nieopodal szpitala, na jego zapleczu, znajduje się po dziś dzień przy ulicy Piastów i Jagiellonów las, zwany lasem komunalnym. Bierze on swój początek przy zbiegu tych dwóch ulic, natomiast kończy się dopiero przy końcu alei Tysiąclecia. Las ten jest dość szczególny.

Przed wojną był to park, ładnie utrzymany, a w późniejszym okresie od ok. 1860 r. właśnie na tym terenie zaczęto chować zmarłych pacjentów z pobliskiego szpitala dla obłąkanych. Nekropolia ta zatem była pięknie położona, wśród młodych drzew i krzewów. Jeszcze dziś można napotkać w lesie przy ul. Piastów tablice nagrobne, na których zachowały się numery nagrobków.

W czasie I wojny światowej na terenie szpitala zorganizowano lazaret – leczono tu rannych żołnierzy, a tych, którzy nie przeżyli, także chowano na pobliskim szpitalnym cmentarzu.

Najbardziej tajemniczy jest okres II wojny światowej. Wiemy na pewno, że w większości szpitali, w tym szpitali dla obłąkanych, w całej III Rzeszy i na polskich terenach okupowanych prowadzono akcję T4, czyli eliminowano pacjentów ciężko chorych, chorych umysłowo. Takie akcje przeprowadzono m.in. w:

  • Międzyrzeczu
  • Akloven koło Linzu
  • Owińskach k. Poznania i Forcie VII w Poznaniu
  • Warcie
  • Wilnie
  • Rybniku.

Czy masowe eutanazje miały również miejsce w bolesławieckim Szpitalu dla Obłąkanych Prowincji Śląskiej? Tego nigdy się nie dowiemy. Nie ma żadnych dokumentów. Możemy się tylko domyślać, że jeśli w całych Niemczech prowadzono akcję T4, to bolesławiecki szpital nie był wyjęty spod takiej niehumanitarnej działalności.

Dużo do myślenia daje fakt, iż obok szpitalnego cmentarza zlokalizowana była strzelnica, z której korzystały policyjne koszary, zlokalizowane w dzisiejszym Zespole Szkół Budowlanych. Możliwe, że były w czasie II wojny światowej wykonywane masowe eutanazje. W tak bestialski i haniebny sposób.

Jeśli chodzi o cmentarz, właśnie na nim spoczywają pensjonariusze szpitala oraz ranni żołnierze z okresu I wojny światowej. Liczba grobów jest szacowana na kilka tysięcy, co jest liczbą dużą, szczególnie że szpital po rozbudowie pod koniec XIX w. mógł pomieścić nie 400 pacjentów, jak początkowo, ale 1 150.

Zwróćmy uwagę, że szpital psychiatryczny nie ma dużej umieralności, nie jest to typowy szpital, gdzie wykonuje się typowe zabiegi i operacje. Zatem skąd tak duża liczba grobów na przyszpitalnym cmentarzu?

Wieża Jenny

Jaką rolę odegrała przyszpitalna strzelnica? Czy tylko treningową? Tego nie wiemy i pozostanie to tajemnicą. Pewne jest, że w dawnych policyjnych koszarach (obecny budynek „budowlanki”) szkolili się oficerowie ochraniający obozy koncentracyjne.

Na przyleśnej polanie, w miejscu, gdzie dziś biwakują chętnie bolesławianie, znajdowały się po 1939 r. baraki, w których zakwaterowane zostały polskie robotnice. Pracowały one w pobliskich magazynach. Zajmowały się sortowaniem odzieży, bielizny i umundurowania po rannych lub zmarłych żołnierzach. To, co nadawało się do dalszego użytku, było prane i używane kolejny raz.

Taki system może zadziwiać, ale niemiecka gospodarka chyliła się już ku upadkowi, a braki w umundurowaniu trzeba było jakoś nadrobić, najlepiej najtańszym kosztem.

Ostatnim punktem, wartym uwagi w naszym dawnym parku, jest wieża widokowa. Wybudowana została w 1873 r. na zlecenie Etienne'a Doussina na cześć jego małżonki Jenny. I tak została nazwana wieżą Jenny. Często wymienia się, że wybudowano ją dla uczczenia córki fundatora, też o umieniu Jenna. Była ona znaną rzeźbiarką, jednak jest to informacja nieprawdziwa. Wieża Jenny wybudowana została dla uhonorowania małżonki Doussina. Niegdyś otaczał ją piękny park, ten, na którego terenie właśnie chowano także zmarłych pacjentów z pobliskiego szpitala oraz żołnierzy.

Cały kompleks Szpitala dla Nerwowo Chorych oraz osób z problemami neurologicznymi, dawniej dla osób obłąkanych, stanowi niesamowitą zagadkę. Szpital od początku był doskonale zorganizowany, w późniejszym okresie rozbudowany, dobudowano kaplicę, a nieopodal utworzono przyszpitalny cmentarz. W niewielkiej odległości od niego powstała policyjna strzelnica. Wspaniałym obiektem była również wieża widokowa, którą zapewne często odwiedzano i podziwiano panoramę miasta.

Zapomniany dawny cmentarz to tylko cześć historii losów miasta, a zwłaszcza wszystkich tych, którzy dokonali swojego żywota na tej bolesławieckiej ziemi. Może warto pomyśleć o tych, którzy spoczywają w leśnej gęstwinie. Oni też zasługują na pamięć i szacunek.

Paweł Skiersinis


Paweł SkiersinisPaweł Skiersinisfot. archiwum autora

Autor jest blogerem, pasjonatem historii, a szczególnie dziejów Dolnego Śląska i Polski. Dlaczego Dolny Śląsk? Jak sam mówi: – A czemu nie? Najciekawsza jest historia wokół nas, dotycząca nas samych i naszych przodków.

I dodaje: – Staram się przedstawiać historię z innej strony, w sposób ciekawy, nie typowo książkowy, pełen suchych dat i faktów. Prezentowane przeze mnie artykuły dotyczą faktów, których nie znajdziemy w podręcznikach i znanych publikacjach. Losy Dolnego Śląska są niewątpliwe ciekawe i pasjonujące, warto zatem czasem poświęcić im choć krótką chwilę.

Reklama