Avatar w kinie

istotne-logo
fot. istotne.pl Kino hollywoodzkie ma co najmniej kilku magów, którzy potęgą swojego talentu potrafią ściągnąć do kin miliony ludzi i miliony dolarów. Steven Spielberg, James Cameron, George Lucas…
istotne.pl 0 kino, avatar

Reklama

Jedna z moich pierwszych przygód z takim kinem to niewątpliwie Park Jurajski. Pamiętam, że wówczas przez miasto przemieszczały się setki dzieciaków prowadzonych przez nauczycieli do Forum. Prawdziwe pielgrzymki. W kinie, jako jedna z uczennic jednej z podstawówek, siedziałam w drugim rzędzie. Pamiętam, jak z innymi dziećmi krzyczałam, gdy na ekranie pojawiał się nagle jakiś dinozaur chcący zabić któregoś z ludzkich bohaterów historii. Jeden z najlepszych filmów, jaki widziałam! Najlepszy, bo długo byłam pod jego wrażeniem! Najlepszy, bo wywołał we mnie tyle emocji! Najlepszy, bo ze mną przeżywało go całe kino pełne zachwyconych uczniów i nauczycieli. Najlepszy, bo to był początek lat dziewięćdziesiątych, a głód na towary luksusowe – gumy do żucia, kolorowe ubrania, filmy z Hollywood był wielki. W szkole oczywiście musieliśmy napisać recenzję zobaczonego filmu. Prawie każda kończyła się zdaniem: „Film mi się podobał”, za wyjątkiem recenzji jednej z moich koleżanek, która przetworzyła co nieco recenzję z „Brava”. Niestety, ta właśnie recenzja nauczycielce się nie spodobała, głęboka metafora o naukowcach mieszających w garnku DNA dinozaurów została odebrana dosłownie i potraktowana jako błąd rzeczowy! Ach, gdyby recenzenci z „Brava” wiedzieli, że dla uczniów podstawówek są wyrocznią i potrafią negatywnie wpłynąć na ich oceny!

A potem się okazało, że wyrosłam z superprodukcji.

Mimo wszystko postanowiłam pójść do kina, by obejrzeć Avatar. Nie zarobił na mnie Cameron przy okazji Titanica (nie przepadam za historiami o nieszczęśliwej miłości), więc postanowiłam, że wspomogę go tym razem. Dlaczego? O filmie mówiło się, że ma sprawny, choć prosty scenariusz, ale za to w warstwie obrazowej jest naprawdę wyjątkowy. Pomyślałam więc, że dla walorów wizualnych warto zrobić małe ustępstwo od własnych gustów i pójść do kina. Wybrałam się na pokaz w technologii 3D, pomna wrażeń, jakie zrobiły na mnie filmy w berlińskim Imaxxie. Trochę się zawiodłam. Mimo że reżyser cale lata czekał na to, by technologia realizacji filmów trójwymiarowych była wystarczająco dobra do realizacji jego pomysłu, film wykorzystuje ją w dość ubogi sposób. Oczywiście wrażenie trójwymiarowości jest niezaprzeczalne, niemniej jednak nie ma tu zbyt wielu zaskakujących efektów znanych z obrazów przygotowanych specjalnie dla tej technologii.

Film w warstwie obrazowej (nieważne, czy obejrzany w 3D czy w tradycyjnym formacie) wciąż zachwyca. Nie bez powodu przywołałam tu na początku „Park Jurajski” – w obu przypadkach reżyserzy tworzyli elementy świata przedstawionego w oparciu o to, czego nie ma w świecie realnym. I okazuje się, że światy przez nich przedstawione mogą wyglądać naprawdę przekonująco. Dinozaury? – pyta Spielberg. Proszę bardzo, wyglądają jak żywe! Ale co tam dinozaury w porównaniu do tego, co na naszych oczach wyczarował Cameron. W filmach kosmici to zazwyczaj obrzydliwe potwory. Światy, w których żyją, bywają dla nas równie odrażające, jak fizjonomia ich mieszkańców. Tymczasem u Camerona zarówno mieszkańcy, jak i ich planeta są po prostu piękne! Piękne jak z filmów przyrodniczych Davida Attenborough! To po prostu świat, o jakim często sami marzymy – świat, w którym harmonia między istotą myślącą, a przyrodą, która go otacza, jest możliwy i stanowi o szczęściu owej istoty. Niezwykła wyobraźnia twórców filmu stworzyła zachwycające obrazy – pomysłowe sceny obłaskawiania zwierząt, mech fosforyzujący nocą od dotyku stóp, zapierające dech w piersiach widoki.

Co do samej treści filmu – tu muszę być nieco bardziej krytyczna. Faktycznie, historia jest dość przewidywalna, prosta, ale mimo wszystko nie prostacka. Zapewne znana jest już wszystkim (łącznie z osobami, które filmu nie widziały), ale dla porządku również i ja pokrótce ją streszczę – na księżyc Pandora trafia młody weteran wojenny Jake Sully (Sam Worthington). Ma w badaniach zastąpić swojego nieżyjącego brata bliźniaka – naukowca – dla którego stworzono awatar (ciało do złudzenia przypominające mieszkańców Pandory). Dzięki awatarom można prowadzić dogłębne badania księżyca. Awatary pobierają różnorodne próbki, docierają do plemienia Na’vi mieszkającego w pobliżu bazy naukowej, uczą się ich języka. Naukowcy, zwłaszcza bohaterka odgrywana przez Sigourney Weaver, mają nadzieję, że być może dzięki badaniom uda się odkryć, jak na powrót ożywić zdegradowaną przez człowieka ziemię. Szybko jednak się okazuje, że cele badacze nie są najważniejszym powodem bytności ludzi na planecie. Przecież nikt nie finansowałby takiego przedsięwzięcia, gdyby nie było ono opłacalne, a jest – na Pandorze jest niezwykły minerał, którego nawet niewielkie ilości wystarczają na wyprodukowanie ogromnej energii. Nietrudno się domyślić, że między naukowcami, a żołnierzami reprezentującymi potężne konsorcjum, dojdzie do konfliktu, i że księżycowi zagraża ze strony zachłannych ludzi ogromne niebezpieczeństwo. Nietrudno jest się też domyślić, że główny bohater, żołnierz z krwi i kości, pod wpływem miłości do mieszkanki Pandory i dzięki szacunkowi, jakim Na’vi darzą świat, w którym żyją, przeżyje metamorfozę wewnętrzną. Szybko domyślimy się również, że mieszkańcy księżyca będą musieli stanąć do nierównej walki z ludźmi.

Choć scenariusz chętnie czerpie ze sprawdzonych schematów, nie powinniśmy się czuć nim znużeni – to, co ów schemat wypełnia (i stanowi o tym, że jednak jakoś nam się udaje odróżnić filmy hollywoodzkie od siebie) jest naprawdę ciekawe. Wraz z Jake’em Sullym bowiem stopniowo poznajemy świat Na’vi, a ten kryje wiele wspaniałych tajemnic.

Nie potrafię się zgodzić z opinią pani Danuty Maślickiej zawartej w jej felietonie, że Avatar to film, który niczego nie uczy. Faktycznie, nie jest to film dla dzieci (stąd ograniczenie wiekowe – na film mogą iść dzieci od 12 roku życia). Co do jednak wzruszeń to są one udziałem większości widzów, a z filmu płynie nauka o tym, że przemoc jest jednym z najgorszych pomysłów na rozwiązanie jakiegokolwiek problemu. Nauka ta jest wyrażona dość prosto, ale w końcu to film stylu zerowego, który nie wymaga od widza wielkiego przygotowania intelektualnego. Zresztą, w Ameryce od razu pojawiały się głosy, że Avatar jest krytyką amerykańskiej obecności w Iraku. Cameron zgadza się na takie interpretacje. Dość naiwne, bo nietrudno zaprzeczyć, że podobieństwa Iraku i Pandory są dość luźne (mieszkańcy obu krain nie mówią po angielsku, są niemal bezbronni wobec Ameryki i… no nie wiem, co by tu jeszcze dodać), ale podkreślające, że widzowie odbierają ów film jako apoteozę pacyfizmu.

Co ciekawe jednak, opinia pani Danuty Maślickiej jest zbliżona do tych, które wyrażono w „L’Osservatore Romano”: Tyle zdumiewającej technologii, która oczarowuje, ale mało prawdziwych emocji, ludzkich emocji w świecie alienów, choć jest on nadzwyczajnie wymyślony i przedstawiony. Pamiętajmy jednak, że to kino popularne. Tu najważniejszy jest sukces komercyjny. A o ten trudno, gdy film jest zbyt skomplikowany.

Katarzyna Boćkowska

Reklama