Parnassus. Człowiek, który oszukał diabła

istotne-logo
fot. istotne.pl Pamiętacie tę bajkę z dzieciństwa, w której król obiecał oddanie pierwszej spotkanej po powrocie do domu osoby czarownicy, dzięki której szczęśliwy powrót okazał się w ogóle możliwy? Król miał nadzieję, że spotka kogoś ze służby, niestety, na spotkanie z ojcem wyszła córka… Filmową realizację tego toposu literackiego całkiem niedawno przedstawił nam Terry Gilliam.
istotne.pl 0 kino, film

Reklama

Doktor Parnassus (Christopher Plummer) – z wyglądu bliski, ale nieco schorowany krewny Gandalfa – przemierza ze swoją niewielką trupą Anglię. Doktor w czasie występów zapada w trans, a w tym czasie aktorzy jego trupy – śliczna córka Valentina (Lily Cole), zakochany w niej Anton (Andrew Garfield) oraz przyjaciel karzeł Percy (Verne Troyer) zachęcają gromadzącą się wokół obwoźnej sceny gawiedź do uczestnictwa w przedziwnym widowisku. Wybrana osoba ma prawo wejść do imaginarium – świata wyobraźni doktora. Szybko się jednak okazuje, że z tego świata może nie być powrotu. Teatr nie cieszy się jednak specjalnym zainteresowaniem, kolorowa buda z przebranymi aktorami rodem z zupełnie innej epoki nie pasuje do czasów generacji Tesco.

Tymczasem Parnassus zawarł pakt z diabłem (Tom Waits) – pakt, którego stawką jest córka doktora, a wygra ten, kto zdobędzie więcej dusz. Zadanie wydaje się doktorowi nie do wykonania, dopóki nie spotyka na swej drodze Tony’ego (w tej roli aż czterech aktorów – znakomity Heath Ledger oraz, we wcieleniach ze świata wyobraźni doktora, Johnny Depp, Jude Law i Collin Farrell).

Film wzbudza duże zainteresowanie już od czasu swojego powstawania. Po pierwsze jego reżyserem jest Terry Gilliam, a któż nie zna „Latającego cyrku Monthy Phytona”, którego Gilliam jest współtwórcą (rzadko pojawiającym się jednak na wizji). Po drugie w filmie zagrał Heath Ledger, z powodu jego niespodziewanej i owianej tajemnicą śmierci reżyser na długo wstrzymał się z realizacją filmu.

Na szczęście podpowiedziano mu znakomite rozwiązanie – w postać Tony’ego, bez straty wcześniej nagranego materiału, wcielili się inni aktorzy. Było to możliwe dzięki temu, że wszystkie sceny w świecie realnym, w których Tony brał udział, zostały zrealizowane przed śmiercią odtwórcy tej roli. Ten pomysłowy zabieg dał filmowi dwa dodatkowe atuty – po pierwsze wystąpili w nim jedni najbardziej rozpoznawalnych i gorących aktorów Hollywood, po drugie przemiany Tony’ego w świecie wyobraźni doktora dają nowe możliwości interpretacyjne.

Sposobów odczytania filmu jest wiele. Z jednej strony jest to film o odwiecznej walce dobra ze złem (i niedoskonałej naturze ludzkiej, przez którą człowiek z chęcią staje w szranki owej walki). Z drugiej – o miłości rodzicielskiej. O tym, że zanim urodzi się człowiekowi dziecko, trudno jest sobie wyobrazić, jak wielka może być taka miłość, a potem, kiedy jest się już rodzicem – trudno jest zaakceptować chęć dziecka do życia własnym życiem. Jest to także film o tym, że to, co wartościowe, często pozostaje ukryte dla oczu. Do takiej interpretacji zmusza ostatnie wcielenie Tony’ego (naprawdę dobry Collin Farrell) oraz zakończenie filmu, dotyczące dalszych losów Valentine. Na myśl mogą tu przyjść także takie dzieła, jak „Obywatel Kane” czy „Lord Jim”, zarówno bowiem Tony, jak i doktor Parnassus okazują się takimi postaciami, które trudno rozgryźć – motywy ich działania długo wydają nam się nie do końca zrozumiałe, a prawda o nich samych jest nam wyjawiana stopniowo. Obydwaj jednak do samego końca filmu pozostają choć w części okryci tajemnicą.

Film ma wiele zalet – dobrą grę aktorską, wspaniałe zdjęcia i scenografię (oniryczna wyobraźnia doktora przypomina, kto był twórcą zwariowanych kreskówek w „Latającym cyrku…”). Scenariusz jest niebanalny, a jego rozwój zaskakujący – przemiana Tony’ego prowadzi w niespodziewanym kierunku. Mimo wszystko jednak mam wrażenie, że filmowi czegoś brakuje. Od dawna nie wyszłam z kina z tak mieszanymi uczuciami. Początkowo miałam wrażenie, że oto trafiłam na film, który na siłę próbuje mówić w niezwykły sposób o rzeczach zupełnie błahych, dopiero potem zaczęłam odkrywać kolejne dna filmu. Wciąż jednak nie jestem do końca przekonana do tego, czy reżyser zrobił właściwy użytek z własnego scenariusza. Scenariusza, który mimo wielu mocnych elementów, po prostu czasami nudzi.

Katarzyna Boćkowska

Reklama