16 czerwca br. 81-letnia bolesławianka po ciężkim zabiegu miała zostać przewieziona z Wrocławia do Bolesławca. O tym, że karetka wiezie pacjentkę, córka Weronika Kumosz dowiedziała się ok. 18:00. Pogotowie dojechało na miejsce dopiero o 23:30. – Czekaliśmy na mamę 5,5 godziny – opowiada portalowi IstotneInformacje.pl pani Weronika. – Odchodziliśmy od zmysłów. Kiedy karetka przyjechała, mama była nieprzytomna i zimna. Wyglądała jak nafaszerowana zastrzykami.
81-latka zmarła w domu kilka dni po przyjeździe do Bolesławca. Zdaniem Weroniki Kumosz, wielogodzinna podróż mogła przyczynić się do śmierci matki. – Boli mnie to, że tak się traktuje starszych ludzi. Pogotowie nie musiało wieźć mamy jak worka kartofli – żali się pani Weronika. – Kierowca był wobec nas wulgarny. Powiedział, że wiózł jeszcze jednego pacjenta.
Zupełnie inną wersję wydarzeń przedstawia Aleksander Sala, dyrektor prywatnego pogotowia ratunkowego we Wrocławiu. W mailu do naszej redakcji wyjaśnia, że karetka przyjechała po pacjentkę już około 14:00. Okazało się jednak, że „chirurg jeszcze nie skończył wypisu i pielęgniarki poprosiły, by karetka przyjechała ponownie nieco później, nawet bliżej godziny 17:00. […] Zespół przybył ponownie po pacjentkę tuż po godzinie 17:00”.
Jak informuje dyrektor, przygotowanie pacjentki do transportu zajęło ratownikom 30 min, a przejazd z ulicy Kamieńskiego [przy której znajduje się szpital, w którym przebywała 81-latka – przyp. red.] do wyjazdu na autostradę – ok. godziny. „W trakcie transportu panowały fatalne warunki atmosferyczne, zmuszające zespół do krótkotrwałego zatrzymania pojazdu, co spowodowane było tzw. oberwaniem chmury. […] Gdy podjęto kontynuację transportu, karetka najechała na ostry przedmiot, powodując awarię koła, co również wymagało przestoju i zmiany uszkodzonej opony” zaznacza Aleksander Sala.
Dyrektor podkreśla też, że stan pacjentki cały czas był monitorowany: „Nie ma mowy o jakichkolwiek zaniedbaniach ze strony firmy Sal-Med. Według relacji naszego personelu, stan pacjentki (od chwili zabrania z oddziału aż do chwili przekazania do innej placówki medycznej) nie uległ zmianie, a na pewno w żadnym wypadku nie uległ pogorszeniu. O tym świadczy również fakt, że pacjentka po przekazaniu na izbę przyjęć bolesławieckiego szpitala trafiła na salę zwykłą, a nie monitorowaną”.
Zdaniem Aleksandra Sali, wszystkie zarzuty rodziny zmarłej bolesławianki są bezpodstawne. „A krzyki i szarpanina z naszym personelem na podjeździe bolesławieckiego szpitala były wyrazem braku kultury osobistej i poszanowania dla pracowników służby zdrowia. Naszym pracownikom zarzucono, że chora jest w bardzo ciężkim stanie i miała przyjechać zespołem reanimacyjnym, jednak to nie firma Sal-Med podejmowała decyzję o wypisie pacjentki i o rodzaju transportu” pisze w mailu dyrektor. I dodaje: „Jest mi przykro, że nasze społeczeństwo, nie mając żadnego wykształcenia medycznego, jest tak chętne do szybkiego i negatywnego osądu ludzi pełnych poświęcenia dla ratowania życia ludzkiego”.
(informacja Gerard Augustyn)
Aktualizacja 2009-07-15 10:32
Na prośbę rodziny zmarłej kobiety komentarze zostały wyłączone.