„Kołysanka” w kinie Forum

istotne-logo
fot. istotne.pl W dobrym filmie gatunku emocje powinny nabrzmieć, a w „Kołysance” mocnego punktu kulminacyjnego nie było. Mimo wielkich oczekiwań, dobrych recenzji i ciekawego wywiadu z reżyserem (Kino, 2/2010) – zawiodłam się.
istotne.pl 0 kino, film

Reklama

Wieś, zwłaszcza mała z domami rozrzuconymi po sporym obszarze, ukryta gdzieś w lesie lub na pustkowiu to idealne miejsce do umieszczenia tam akcji horroru. Z takim przekonaniem żyję od dzieciństwa, kiedy to wakacje i ferie spędzałam u dziadków w domu na uboczu, z którego wszystkich okien było widać pobliskie sosny i świerki Borów Dolnośląskich. We wsi moich dziadków, właściwie w przysiółku, było zaledwie kilkanaście innych domów. Do tego wszystkiego dziadkowie uwielbiali opowiadać o zmorach, leśnych dziadach, którzy czasem zapukali do ich okna, o starym, wąsatym Niemcu mieszkających na strychu i potrząsającym łańcuchami (Niemiec pojawiał się w tych opowieściach po to, by nie przychodziło nam do głowy zaglądać na strych, na który prowadziły niebezpieczne dla dzieci schody. Straszenie było skuteczne, na strychu bez jego wiedzy byłam co najwyżej kilka razy).

Jako dorosła osoba już dawno otrząsnęłam się z tych ludowych bajań, ale mimo to nie mogłam się oprzeć, by pójść na film Julisza Machulskiego pt. „Kołysanka” – horror o komediowym charakterze, zrealizowany w skansenie w Olsztynku. Do tego wszystkiego przekonana o talencie reżysera do kina szłam tym chętniej. I niestety – mimo wielkich oczekiwań, dobrych recenzji i ciekawego wywiadu z reżyserem (Kino, 2/2010) – zawiodłam się.

Zanim jednak wyszłam z kina, przez dość długi czas myślałam, że „Kołysanka” to faktycznie film, w którym Machulski jest tym świetnym reżyserem od „Vabanku”, „Seksmisji”, „Kingsajzu” czy „Vinci’ego”. Już sama czołówka filmu wydaje się plastycznie doskonała, a muzyka Michała Lorenca towarzyszy nam jeszcze długo po projekcji. Do dobrych stron filmu należy też pomysł na scenariusz – we wsi Odlotowo wraz z pojawieniem się demonicznie wyglądającej rodziny zaczynają znikać ludzie – właściciel domu, w którym zamieszkała rodzina, listonosz, ksiądz, ministrant, pracownica opieki społecznej, dziennikarze… Sprawą zajmuje się do tego profesjonalna polska policja. Scenariusz okraszony jest doskonałymi i przezabawnymi dialogami. Kamera zaś ze znawstwem porusza się „w tych pięknych okolicznościach przyrody” (człowiek zaczyna żałować, że nie mieszka w owym Odlotowie, nawet z niezbyt przyjazną rodziną wampirów). Aktorzy w większości przypadków grają dobrze, choć mnie osobiście raziła nieco charakteryzacja Janusza Chabiora na staruszka (wciąż czułam, że krok za sprężysty, a oko za błyszczące).

Mimo jednak wszystkich plusów filmu w pewnym momencie zaczęło mi brakować napięcia. W dobrym filmie gatunku emocje powinny nabrzmieć, a w „Kołysance” mocnego punktu kulminacyjnego nie było. W tego rodzaju kinie to niestety ogromny błąd. W pewnym momencie film się niemal bez zapowiedzi skończył, a środki, po jakie sięgnięto, bo rozwiązać akcję, były nazbyt banalne. Mówiąc krótko – z serii skeczy może powstać świetny kabaret, ale niekoniecznie świetny film.

Wszystkim jednak, którzy zdecydują się na wycieczkę do kina, życzę dobrej zabawy. Zdrowego śmiechu z odrobiną strachu w trakcie seansu na pewno nie zabraknie.

Katarzyna Boćkowska

Reklama