Dzidy za dolary

Paweł Maczel, jeden z podróżników Wyprawy Dookoła Świata
fot. Angielski, ubezpieczenie, dolary i paszport i można jechać wszędzie
istotne.pl 0 świata, maczel, wyprawa, dookoła

Reklama

Rozmowa z podróżnikiem Pawłem Maczelem, który razem z kolegą Piotrem Mazurkiewiczem w 224 dni okrążył świat

Boleslawiec.org: Wróciłeś cały i zdrowy. Chyba nie sprawdziły się przepowiednie o złych ludziach i chorobach?

Paweł Maczel: No tak, lekarze straszyli nas chorobami, a w prasie czytaliśmy o napadach na turystów. Myśleliśmy, że nie wiadomo, co nas czeka, że jedziemy w bardzo niebezpieczne rejony, że są tam złodzieje, tubylcy z dzidami, że nie będzie dostępu do telefonu. Tymczasem wszystko, co czytaliśmy, okazało się wyolbrzymione, również nasze wyobrażenia. Każde zaznaczone miasto na mapie ma sklepy, pocztę, kafejki internetowe, schroniska. I jest to niezależne od kraju. Ludzie są normalni.

B.org: Było bezpiecznie? Nikt nie próbował was okraść?

PM: Podróżując czułem się bezpieczniej i pewniej niż w Polsce. Jedynym niebezpieczeństwem, jakie czyha na białych ludzi, są drobni oszuści, którzy chcą sprzedać wszystko kilka razy drożej. Na to trzeba uważać. Ciężko jest w Azji, bo tam próbują oszukać na każdym kroku. W północnym Wietnamie ceny na bazarze są dla białych trzykrotnie wyższe. Lepiej jest w USA i Ameryce Środkowej, bo tam ludzie bardziej się szanują i mają więcej honoru.

B.org: Beata Pawlikowska, podróżniczka i dziennikarka, powiedziała kilka dni temu w wywiadzie, że ludzie na całym świecie mają podobne problemy i zachowują się podobnie. To prawda?

PM: Zdecydowanie tak. Inne są krajobrazy, religie, budynki, ale generalnie wszystko jest podobne. Są ludzie dobrzy i uprzejmi, są też tacy, którzy chcą oszukać.

B.org: Z czym jest największy problem?

PM: Z komunikacją werbalną. Gdybym miał wybrać dwa uniwersalne języki, to wskazałbym na angielski i hiszpański. Bez znajomości angielskiego nigdzie bym się nie ruszał. Nawet jeśli nie dogadasz się z tubylcem, to przynajmniej z innym podróżnikiem możesz porozmawiać. To język, który obowiązuje podróżników. W Chinach konieczna jest podstawowa znajomość mandaryńskiego. Proste słownictwo można opanować w ciągu dwóch tygodni. Chińczycy z prowincji nie używają innego języka prócz własnego.

B.org: Z relacji na Waszej stronie internetowej wynika, że wszystkie kraje w Azji, oprócz Chin, są dobrze rozwinięte turystycznie. W większości działają telefony komórkowe, jest nieograniczony dostęp do Internetu. Tymczasem w Chinach wszystko się kontroluje. Mieliście jakieś problemy?

PM: Niespecjalnie. Panuje tam co prawda system komunistyczny, ale w zupełnie innym wydaniu niż ten, co był w Polsce. Tam nie ma pustych sklepów, są nowoczesne budynki, ludzie jeżdżą drogimi autami. Jest kolorowo. Wszędzie wiszą obrazy Mao Zedonga. Jednak Chińczycy są bardzo tradycyjni, dlatego komunizm tak mocno nie wpływa na ich życie. Mieszkańcy Chin są przede wszystkim niesamowicie pracowici. Studenci z wielką chęcią chodzą na wykłady nawet w soboty i niedziele. Imprezy są na drugim miejscu. Młodym ludziom zależy na wykształceniu. Może zabrzmi to banalnie, ale wszyscy są tam szczęśliwi, uśmiechnięci i życzliwi.

B.org: Wyprawa zakończyła się wcześniej, niż planowaliście...

PM: Fakt. Nasz plan się rozpadł, gdy byliśmy w Kuala Lumpur i nie otrzymaliśmy wizy do Australii. Pierwotnie chcieliśmy najpierw odwiedzić Sydney, a potem polecieć do Santiago w Ameryce Południowej. Niestety, z Kuala Lumpur zmuszeni byliśmy dostać się gdziekolwiek do Ameryki, z pominięciem Australii.

B.org: Czego nauczyłeś się podczas 224 dni podróży po świecie?

PM: Że wystarczy angielski, ubezpieczenie, dolary i paszport. I można jechać wszędzie.

Wywiad z Piotrem i Pawłem już za kilka dni.

Zobacz także

Wyprawa dookoła świata

Reklama