Niewolnica starszej pani.
Nikt im nie powiedział, że będą harować prawie całą dobę. I że ich podopieczni to ludzie ciężko chorzy i niedołężni. Tak w Niemczech pracują tysiące polskich opiekunek. To największe targowisko niewolnic w Europie.
Pierwszy podopieczny Ewy, 52-letniej urzędniczki z Opola, bywał groźny. Któregoś dnia oblał ją wrzątkiem, innym razem próbował udusić. – A kiedyś w środku nocy wparował do mojej sypialni. Ubrany był w garnitur, w kapelusz, a w ręce trzymał wielki kuchenny nóż – wspomina Ewa. Z trudem udało jej się zachować zimną krew. – Czy ty przypadkiem nie powinieneś być o tej porze w piżamie? – zapytała.
REKLAMA.
– A rzeczywiście – przytaknął staruszek, po czym przebrał się w piżamę i spokojnie położył do łóżka.
Wtedy, trzy lata temu, Ewa dopiero zaczynała pracę w Niemczech i nie miała pojęcia, że jej podopieczny jest chory na alzheimera. W agencji pośrednictwa dla opiekunek, która załatwiła jej tę pracę, usłyszała, że pojedzie do uroczego staruszka z początkami demencji. Nie stawiano jej żadnych specjalnych wymagań: miała tylko mówić trochę po niemiecku, a doświadczenie w opiece nad ludźmi starymi i chorymi było wprawdzie mile widziane, ale niekonieczne.
Odcięte od świata.
– Doświadczenie to znajomość realiów. A większość z nas jedzie do Niemiec kompletnie nieprzygotowana na to, co tam zastanie – przyznaje 54-letnia Zofia z Radomia, z zawodu kosmetyczka. Ona też jadąc do Niemiec, myślała, że jej praca będzie polegać na towarzyszeniu seniorom w spacerach, przygotowaniu im posiłków i pogawędkach o pogodzie. Bardzo się pomyliła. – Moja historia to klasyczny przykład wykorzystywania opiekunek. W każdym prawie niemieckim domu, w którym jest dziś starszy człowiek, jest też polska niewolnica – mówi.
Pracę dostała w małej wiosce z widokiem na Alpy pod Monachium, miała się zajmować 80-letnią panią. Na miejscu zastała parę emerytów. Kobieta siedziała na wózku, trzęsła się jak kiedyś papież Jan Paweł II, więc Zofia zrozumiała, że ma parkinsona. Potem okazało się, że opieki wymaga także jej mąż, po dwóch zawałach.
Pracowała właściwie bez przerwy. Córka jej podopiecznych zjawiała się rzadko, głównie po to, by wydawać Zofii kolejne polecenia: np. żeby po południu, kiedy mama zapada w krótką drzemkę, a ojciec ogląda mecz w telewizji, zrobiła porządek w szopie i wypieliła ogródek. I jeszcze upiekła ciasto z owocami. Zakazała też oddalania się od domu, bo jej zdaniem naraziłoby to staruszków na niebezpieczeństwo.
2013-08-09, 10:52– Byłam jak w więzieniu, ale godziłam się na to, bo czułam się słaba, głupia i bezbronna – wspomina Polka. I zmęczona, do granic wytrzymałości. Emeryci budzili się o piątej rano, o szóstej domagali się śniadania.
– Lubili dobrze zjeść, a mnie wydzielali dwie kromki chleba i kilka plasterków sera – wylicza Zofia. Na obiad dostawała puszkę zupy. Nie mogła wyjść z domu, by kupić sobie coś w sklepie, więc zdarzało jej się podkradać emerytom jedzenie. Skądś przecież musiała brać siłę, by przewijać i kąpać prawie stukilogramową panią.
– Nie miałam się nawet komu poskarżyć – wspomina Zofia. – Ich córka zakazała mi korzystania z telefonu. Powiedziała, że mam pracować, a nie obrabiać im tyłek.
Y ) pracy - interes sie kreci!